niedziela, 30 czerwca 2013

spontan, czyli wyjazd "służbowy" ze Ślubnym

A co mi tam!

Pozwolenie od szefowej mam. Daje mi kilka dni wolnego od gg. Dzięki Loff. Wiem, że łatwo Ci nie będzie bez Twego bossa w pracy. Ale wiem, że masz dość książek do przeczytania. Nie zginiesz :)

Rodzice sami mnie wypchnęli, dziwiąc się, że jakieś opory mam.

Teście kolejny raz proponowali, że dziecki zabiorą na ten czas.

No więc jadę ze Ślubnym mym do Austrii. On w celach firmowych. Ja w celach towarzyskich, ale to w okolicy 17.oo. Wcześniej będę spała, czytała, czytała, czytała ..... zaległości.

Boję się tylko tego, że razem w jednym samochodzie. A dzieci u dziadków. Jakby coś... ale tak myśleć nie można!

środa, 26 czerwca 2013

ja!!!! organizowałam balik w przedszkolu. JA!!!!! szok!

Ja, gadająca 24h/ dobę, z panicznym strachem publicznego przemówienia.

Ja, zazwyczaj chowająca się po kątach, żeby nikt nie zauważył. A bo jeszcze do rady rodziców przymusem zapiszą.

Ale jak usłyszałam, że tylko grupa mojego Terrorista nie będzie miała baliku pożegnalnego dzieci odchodzących do szkoły (Terrorist jest w grupie cztero, pięcio i sześciolatków), z dwoma jeszcze matkami kupiłyśmy balony, gwizdki z jakimiś lśniącymi wstążkami, czapeczki na gumce, takie wiecie, co na urodziny dzieciom się zakłada, ciastka, żelki, paluszki, krakersy.

Ustroiłyśmy salę balonami i serpentynami. Była dyskoteka. Przerwa na łakocie i znowu tańce i bieganina - zwłaszcza chłopcy.

Ja robiłam za paparata. Pot mi się po dupie lał, chyba bardziej niż paniom, które fikały z dzieciakami na "parkiecie". Po godzinie padałam na pysk. Cele przemieszczały mi się z prędkością światła. Celowałam w Jasia, a na zdjęciu uchwyciłam Natalię, która była kilka osób za Jasiem w tradycyjnym "Jedzie pociąg z daleka...". Po krzesełkach latałam, żeby lepsze ujęcie złapać. Kładłam się na podłodze, kucałam, wyginałam śmiało ciało...

Dzieciaki wspaniałe. Pięknie się bawiły. Mirek co chwila podchodził i się przytulał. Natala (największa brojara w grupie, taka herszt baba, gabaryty też konkretne) w tajemnicy powiedziała mi na ucho, że mnie kocha i bardzo dziękuje za cudneeeeeeeee przyjęcie. I tak mnie przytuliła, że prawie walnęłam tyłkiem o panele.

Julka spytała czemu robię zdjęcia. Jak usłyszała, że na pamiątkę, uśmiechnęła się tak szczerze, tak jak to tylko dzieci potrafią i powiedziała "to miło z pani strony".

Na zakończenie dzieciaki głośno i wyraźnie podziękowały za balik. Mieli frajdę. Szczęście biło z ich oczu.

Terrorist oczywiście najpierw dostał ode mnie opieprz, bo nie zrozumiał chyba wieczornej rozmowy, na temat zachowania jak ja będę. Bo ma smark ogromny defekt. Jak pojawiam się na horyzoncie, w niego wstępuje diabeł. Nie słucha pań, włazi na drabinki, tak jak mają zakazane ( ja pozwalam, ale też tłumaczę, że w przedszkolu to on wie, na ile pozwalają panie, które nie mają do pilnowania dwójki jak ja, ale trzydziestkę, i tam ma się stosować do zasad przedszkolnych, a na orliku to inna sprawa - tam jestem ja i mają przeogromną wolność, bo ja też tak miałam i na dobre mi to wyszło), pyskuje itp.

Tak więc zaraz na początku sprowadziłam syna do parteru, oznajmiając, że zepsuje dzieciom balik, bo w trybie natychmiastowym zaraz zabiorę go do domu. I paparata nie będzie! Się opamiętał.

Do czasu. Focha zapodał o balonik. Teraz i to natychmiast, on musi mieć ten zielony. No i ok, ale Michalina powiązała je nitką i za cholerę nie dało się tego rozwiązać. A ja nie byłam tam po to, by siedzieć nad zielonym KURNA balonikiem, bo Terrorist ma zryty beret po matce.

A po południu było oficjalne pożegnanie..... ale to w następnej notce.

czwartek, 20 czerwca 2013

Dzieci miały wypadeczek na motorze z dziadkiem. Tak na samo zakończenie wizyty dziadek chciał zrobić chłopakom frajdę. Wpakował na skuter przed siebie, tak jak jeździli dziesiątki razy po podwórku. Przy samym wjeździe do garażu, już na sam fajrant, skuter postanowił się położyć, bo dostał za dużo gazu.

Dziadek przerażony i stratny, bo portki podarł. Terrorist wrzeszczy, że to Miszelin i wskazuje na zdarte kolano. Mocno zdarte. Ja nie widziałam, ale Ślubny widział nienaturalne wygięcie nogi Miszelina. Młodszy stracił troszkę skóry na przegubie stopy.

Babcia o dziwo nie panikowała tak bardzo, tylko wzięła się za obmywanie (dla mnie najgorszy moment, bo drą się niesamowicie), szykowanie opatrunków i wylanie na każdą ranę litra wody utlenionej. O dziwo wrzask nie przybrał większej mocy.

Dziadek wystraszony, trzęsącymi się rękoma podawał swoje specjalne plastry, przyspieszające gojenie. Bidak sam był pokrzywdzony. Noga mu się wypięła. Starał się jak najbardziej uchronić młodych przed upadkiem. Pewnie też się poobijał. Tym bardziej, że walnęli na prawą stronę, a teść ma na prawej nodze protezę.

Ślubny uspokajając "wywalił" dziadka na fotel.

Trzydzieści minut później od pierwotnie planowanego powrotu, szłam z inwalidami kilkanaście metrów dalej, do domu.  Prysznic przy okrzykach paniki przed zalaniem solidnie zdartych miejsc. Jak na złość brudni byli przeokrutnie.

Ale przed zaśnięciem Miszelin planował kolejną jazdę z dziadkiem....

środa, 19 czerwca 2013

pierwsza rozmowa

Terrorist zaliczył dziś swą pierwszą rozmowę przez telefon z kolegą. Paweł wyjechał z rodzicami na wakacje, wraca na samo zakończenie. Z mamą Pawła przypadłyśmy sobie do gustu. Jednak dekiel dekla przyciąga :) I to nie pierwszy raz. Już dwie takie waryjatki też się przyciągnęły:))))

Chłopaki sobie pogadały. Terrorist zdał relację z dzisiejszej wizyty kolegów Olka i Maksia. Paweł rozbawiony opowiadał jak to mama w jaskini zaliczyła dwa stuknięcia głową, bo koncentrowała się na nogach. Terrorist chwalił się mocą swego kaszlu.

Przeszliśmy na kolejny etap, no etapik wchodzenia w "dorosłość".

cztery dni

Wczoraj ubolewałam, że zostało mi TYLKO 5 dni "wakacji", bo potem dzieci zaczynają sezon wolny od instytucji. Narzekałam, to mam. Terrorist tak kaszlał, że zostawiłam ich w domu. Zaliczyłam przychodnię i się dowiedziałam, że nic mu w sumie nie jest, podawać Neosine i syrop na kaszel.

Jutro z radością ich odprowadzę. Ślubny dzisiaj ma jakowąś imprezę firmową. I ma jutro wolne. I lepiej żeby z rana samochodu nie tykał.

A ja pomyję sobie okna. W piątek zaliczamy lekarzy w Mieście. Ze Ślubnym. W poniedziałek odwiedzę urząd pracy, bo się stęskniłam ... taaa, by kto uwierzył! Póki dziecków nie mam się przypomnę, żeby mi dupy nie truli przez kolejne dwa miechy.

We wtorek zorganizuję z inną jeszcze mamą, balik dla naszych absolwentów przedszkolnych, po południu oficjalne pożegnanie.

I tyle z odpoczynku przed ciężką, wakacyjną harówą :)

wtorek, 18 czerwca 2013

oni mają dość przedszkola

Starszy buntuje się i nie chce już chodzić do przedszkola. Do tego od tygodnia nie ganiam w koło instytucji do okna, w celu pomachania. Po trzech latach SUKCES! Nadzieja, że nie będę latała pod szkołą w celu namierzenia odpowiedniego okna.
On już się nudzi i on chce do szkoły. I tu mi gały z orbit rano wylazły, przeszły się po mieszkaniu i wróciły w oczodoły. To mi nowość. Po raz pierwszy Terrorist chce czegoś czego nie zna. No raz byliśmy na zebraniu, poznał klasy i tyle. Nawet na chwilę sam został z kumplami z grupy, bo my matki wynudziłyśmy się na zebraniu, słuchając same ochy i achy na temat szkoły. A ochowął i achował dyrektor tejże szkoły - trudno, żeby antyreklamę robił!

Młodszy dla odmiany drugi dzień tak się do mnie tuli rano, że pani Kasia musi go odrywać. A Miszelin łzy jak grochy i gluty wyciera mi w brzuch. I nie wiem, czy gdyby z rana była pani Gosia też byłby płacz, czy niekoniecznie.

Tak czy siak dzisiaj pokazałam w kalendarzu ile jeszcze dni do końca. I tu ja się przeraziłam, bo tylko 6 dni zostało. Potem koniec byczenia. Wakacje się zaczynają!

I jestem ciekawa czy w tym roku też mi zepsują Miszelina, który ( mam nadzieję, że nie zapeszę) od jakiegoś czasu nie sika w nocy w łóżko. Tak zmęczony zasypiał, że przesypiał potrzebę fizjologiczną zaszczywając pościel, poduchę, jaśka, siebie..... i jeszcze obrażony, że go przebieram. Nie ważne, że rano i tak nic nie pamiętał, ale kładł się w większości przypadków obrażony na mnie, że przeszkadzam w spaniu. Pewnie mogłam zostawić w mokrej, śmierdzącej pościeli w zimnych gaciach. No co, najwyżej zapalenia oskrzeli by się nabawił!


poniedziałek, 17 czerwca 2013

odpoczynek po ciężkim wolnym :)

Chciałam sobie dzisiaj odpocząć po weekendzie. Bo męczący był. Spałam do 12.oo w sobotę. W niedzielę mi się pogorszyło, bo sama z siebie goopia, wstałam po 10.oo. Czyli sami widzicie, niedziela nie wykorzystana. Wręcz zmarnowana. Zważywszy, że potem traciłam czas w restauracji przy żarciu. No, ale imienino -urodziny wypadało zaliczyć.

Cały weekend Ślubny zapewniał dzieciom atrakcje. Do południa rekompensował czas bez wyrodnej, która zalegała w łóżku. Zabrał dzieci na rowery. Objechali miasto, grali w piłkę, lody jedli, a mi cholera, nie przywieźli. Same straty. W sobotnie popołudnie wybyliśmy do drewnianego domku. Ja się rozsiadłam w cieniu, a Ślubny szykował grilla. Umęczyłam się strasznie w tym dymie. No nie chciało się chłopu latać i zaraz mi przy nosie z grillem się rozłożył. Złośliwy, że nie wiem. No bo kto żonie pod nosem rozpałką macha w te i we wte. Śfinia, no!

Wieczorem poskakałam na trampolinie z dzieciakami. Myśłałam, że po 30 min skakania choć ciut się wyładuję i zmęczę. Ale nie. Pół dnia skakania, może by spowodowało, że 2 krople potu po dupie by spłynęło. A tak nawet nie zauważyłam, że podjęłam jakikolwiek wysiłek. Do tego po powrocie do domu dzieciaki padły jak zabite.

W niedzielę, jak wstałam, po tej 10.oo!!, umyłam się, włosy ułożyłam ( wystarczy zamoczyć, wysuszyć i odrzucić głowę do tyłu = 10 min roboty, z czego 12 min suszenie tego ogromu zajmuje ), kawę wypiłam jedną, drugą, a moich chłopaków nadal nie było, byłam bliska poinformowania tych, co to przy drodze zarabiają... jak oni się zwą w tych niebieskich uniformach. Ale pewnie byłabym już w trakcie rozwodu, bo Ślubny albo zabiłby mnie, że dzwonię do wroga nr jeden, a dwa... po co miałabym ich fatygować... i tak nie mieliby czasu szukać .... ktoś musi stać na drodze! Albo właśnie dzisiaj mąż latałby po sądach załatwiając formalności rozwodowe, bo nie zniósłby myśli, że kontaktowałam się z niebieskimi.

Szczęście sami wrócili. Po wynudzeniu się w restauracji podczas obiadu, potem już do wieczora latali po babcinym podwórku i wyżywali się na trampolinie, podczas gdy ja wlewałam w siebie litry coli przy suto zastawionym słodkościami stole.

No i dzisiaj chciałam odpocząć, po dość ciężkim weekendzie, ale nie! Siedzę i napierdzielam krokusy, słonka i bociany. Pół garderoby dzieckom pocięłam, ale nie ważne. Terrorist będzie zajebistym panem marcem!

niedziela, 16 czerwca 2013

Cóż za niesamowite szczęście mnie spotkało...

Takie rzeczy dwa razy się nie zdarzają. Większość kobiet o tym marzy. Niestety nigdy nie występuje to wtedy kiedy chcesz. Czasami nigdy nie przychodzi. Ja się raz zmobilizowałam i dzięki siłowni ( hehehe miesiąc chodziłam i to dokładnie rok temu ) i sporemu ograniczeniu wpierdalania śmieciowego i czekoladowego żarcia, zwłaszcza czekoladowego! pozbyłam się 15 kg. Potem bywało mniej lub więcej, ale do 60 kg się nie zbliżałam.

A teraz dostałam w prezencie jadłowstręt. Nie muszę się ograniczać. Lodówkę omijam szerokim łukiem, ale tylko do 20.oo. Potem jadłowstręt mija. I podżeram konkrety. I pochłaniam czekolado- cokolwiek, byle mleczne było. Trochę też po to, by kaloryczność podnieść. Bo mi ta waga coś za szybko spada. Może nawet nie sama waga, ale objętościowo mnie mniej.

Dzisiaj szykowałam się na urodzino-imieniny cioci. Zakładam jeden zestaw. Cholera, spódnica mojta się w okolicach kostek. Spadła mi z dupska. Zdziwiona wbiłam się w kieckę i przekonana, że tak idę spojrzałam w lustro. Cycek gdzieś się ulotnił, został cycozwis.... góra sukienki kończyła mi się pod biustem. Dekolt wskazany, ale bez przesady, żeby aż pępkiem się chwalić. Spodnie musiałabym przykleić do brzucha, bo nawet pasek nie trzymał ich tam gdzie powinny leżeć. Po 5 minutach okazało się, że nie mam nic. O przepraszam, zimowe, czarne, grube portki eleganckie mam.... i golf z krótkim rękawem, ale też elegancki. Jedyne ciuchy, które pasują na mnie.

Tak to jest jak na co dzień zaiwania się w dżinach, a po domu w spranych dresach. Wreszcie po długiej jesieni nastała ciepła wiosna, a ja nieprzygotowana. Mimo że ta wiosna trwa już trochu czasu.

A po za tym nie spodziewałam się, że takie szczęście mnie spotka = szał zakupów, które ubóstwiam wręcz i staram się ograniczyć do dwóch w roku. Najlepiej wcale, ale jakbym nie kombinowała, zawsze Święta psują mi plany. No bo jak nie iść wtedy do galerii i nie spotkać Mikołaja? No jak!

A tak do niedawna posiadałam jedne, jedyne rurki w szafie, bo za nic w świecie nie mogłam się zmusić do przymierzania, a co na równi przerażające, najpierw do wybierania odpowiednich modeli portek.

Dzisiaj wzbogaciła się o kolejne dwie pary i to całkiem przypadkiem. Sięgnęłam po magiczne pudło pod samym sufitem, gdzie spokojnie czekały ciuchy te za małe ( łudziłam się, lecz nigdy nie wierzyłam, że kiedyś się zmieszczę ), a także te za duże ( całkiem prawdopodobne, że się dopasuję w krótkim czasie ). No i się dopasowałam, ale w te małe. I teraz jestem w posiadaniu czysto- krwistych materiałowych dzwonowatych oraz lnianych na kant spodni. Bo tylko te się nadają do noszenia po 9ciu latach leżakowania.

Jadłowstręt zdziałał cuda, ale zaczyna mnie przerażać. Do tego nerwus jestem od jakiegoś czasu jak diabli. Spala mnie stres od środka. I to całkiem niezidentyfikowany. No może jeden odłam znam.

W moim domu życie kręciło się w koło jedzenia. Ojciec wpychał we mnie co chwila jakieś kanapki, owoce, ciasteczka. Do tego regularne co do minuty śniadanka, obiadki i kolacyjki. Jak dorosłam, to mu powiedziałam, a raczej pewnie wykrzyczałam, co na ten temat myślę. Stało się to wtedy, jak Terrorist stracił apetyt i mało jadał, a ojciec wprowadzał dodatkowo nerwową atmosferę. Bo ile by nie zjadł, to dla niego wiecznie, że mało. Teraz mama Ślubnego ma manię jedzenia. Wszystko kręci się wokół posiłków.

No i doigrałam się żarciowstrętu :(

piątek, 14 czerwca 2013

bez bluz

Czasami warto włączyć w sobie funkcję zwaną myśleniem. A ja rano wyjrzałam przez zamknięte okna, ujrzałam pochmurny świat, ale duszno było, więc ubrałam swe pociechy na letniaka i po raz pierwszy nie dodałam do pakietu bluz.

I co? I zamiast słońca, nastąpiło ochłodzenie. I musiałam z tymi kożuchami zaiwaniać. Szczęście, że sumsiadka jechała z rowerkiem synowej do rodziców. Podwiozła mnie, bo mam kopyto obtarte. Dla poprawy nastroju nazbierałyśmy michę truskawek dla mnie. Bo ona wyjeżdża, a jej rodzice już wyjechani. A truskawki nie patrzą na czyjeś wakacje, tylko dojrzewają.

No ale ....

...grupa Miszelina akurat się szykowała na spacer. Miałam ochotę wręczyć wychowawczyni to co przytargałam i uciec, zanim młody mnie zobaczy. Ale nie. Te wredne, małe, w różach i fioletach okropne, skrzekliwe i piszczące diablice ledwo mnie ujrzały zaczęły z piskiem " Mi - sze - liiiiiiiiiiin!!!! Maaaaamaaaaaaaaaa twoja przyyyyyyyyyszła!!!"

Przybiegł i tak się wtulił. Ale tak mocno, że szok. I puścić nie chciał. I płakał mi w rękaw i oglucił cały. A wszystkiemu winne te małe.... Tak czy siak wiem dlaczego nie znoszę małych dziewczynek!

czwartek, 13 czerwca 2013

cholery domowe

Przedłużyłam dzieckom weekend. A właściwie taki miałam plan .... do godziny 11.oo z minutami. Potem mi przeszło! I jutro w podskokach zaiwaniają do instytucji. Niech się inni użerają z tymi hienami.

No ja nie mam cierpliwości. Do tego świadomość, że za kilkanaście dni zostanę zamknięta z moimi synami na dwa miechy w domu... Niby fajnie, ale od czasu do czasu dzień wolny od dzieciarni by się przydał. A jeszcze lepiej praca. Wtedy jest przynajmniej konkretny powód i wytłumaczenie spędzania z dziećmi tylko kilku godzin dziennie. Wiem, wiem... wtedy będę chciała więcej. I będę na pracę psioczyła. I na szefa. I na współpracowników.

Ale chwilowo postanowiłam, że jeden dzień wolnego im starczy. W końcu był dzisiaj dzień śpiewania z rodzicem. Oni kurna nie wiedzą, co w tym przedszkolu czynią. Gdybym nie miała oporów przed publicznym występem ( po moim trupie! ), to i tak śpiew w moim przypadku powinien być zakazany. No zepsułabym imprezę. Dzieci z wrzaskiem by uciekły, a trauma zostałaby im na lata. Nauczycielki i pozostali rodzice, zostaliby pewnie do psycha odwiezieni. Mogą czuć się zaszczyceni - nie śpiewałam. A żeby mojemu Miszelinowi żal nie było ( on lubi śpiewać i tańczyć; ... cholera, on jest serio mój????? ), to zostawiłam ich w domciu.

I pretekst miałam dobry, żeby te cholery zostawić w domu. Wczoraj późno z urodzin kuzyna wróciliśmy. Naskakali się w piłkach, nalatali na drabinkach. A ja odkryłam super ofertę. Można dzieciaka zostawić na noc w tej pompolandii. Od 18.oo do 9.oo rano. Gdyby ta imprezka nie kosztowała 60 zł jednorazowo, słowo daję wykupiłabym cały karnet!

Podczas, gdy moje dzieci okładały się pięściami, wzmacniały struny głosowe rzucając wyzwiska sobie wzajemnie, uczyły różne zabawki latać udowadniając drugiemu, że się da, ćwiczyły pchając się i szturchając, chciały mnie wykończyć słowem, którego dzisiaj nie znoszę "mamooooooo", ja zrobiłam dla każdego z osobna obiad wedle zamówień, wyszorowałam taras i opanowałam klejące się podłogi, o praniach trzech nie wspomnę.

Długo mi to szło, ale od czasu do czasu musiałam ich rozdzielać, zjechać jak psa, wrzasnąć, by przywołać do porządku, tupnąć i zaszantażować.

I jestem tylko ciekawa czy jakaś burza będzie, czy tylko ot tak splątały się im zwoje mózgowe.

I żeby nie było. Byli na zakupach ze mną. Zaliczyliśmy plac zabaw na rowerach. I sami już jęczeli, że do domu, bo gorąco.

Aaaa
Mój Miszelin dumny i blady, bo sam poszedł dziś do sklepu ( sklep mam co prawda w tym samym budynku, co chatę, ale dla młodego był to wyczyn ). Ja wyniosłam śmieci i stałam na schodach, a on poleciał z pieniążkami do pani Irenki. Złośliwa małpa nie miała koncentratu :(((( Ale radość i duma drugorodnego BEZCENNE!!!!

sobota, 8 czerwca 2013

Młody ma fumfelę...

Młodszy przygruchał sobie przyjaciółkę Temperaturę. Koleżanka towarzyszyła mu już w czwartek, jak odbierałam z przedszkola, ale ja niezbyt przewrażliwiona, zwaliłam jego zmęczenie i mętność oczu na ciężki dzień. W końcu szaleli w Pompolandii. I jeszcze, ja zła matka, wywaliłam dzieci na rowerki, na plac zabaw.

Wieczorem przyjaciółeczka się rozgościła, za to Miszelin strzelał fochy, marudził, buczał z byle powodu. A Temperatura podeszła sobie do 38, 5 po 2 min trzymania. Pewnie było więcej, ale Miszelin był niespokojny i w niezbyt pokojowym nastroju. Do tego strasznie się rzucał na mych kolanach.

Dzisiaj rano Temperatura dała czadu i już po 7.oo skoczyła do 38 st. Dałam nurofen i wygnałam towarzystwo do drewnianego domku w celu skoszenia trawiszcza, które pewnie już urosło po sam poślad. A tak na serio, to Ślubny wczoraj się na koszenie nastawił. A ja na spanie. I jako wyrodna matka wywaliłam chorego dzieciaka na świeże powietrze, atak komarów i dużą szansę spalenia na skwarkę.

Wrócili. Pożarli pizzę, którą wedle zamówienia ( zamówienie było kilka, może kilkanaście dni temu ) zrobiłam. Ja ubzdurałam sobie sprzątanie łazienki, a chłopaki pognali z łojcem swym grać w piłkę.

Wieczorem temperatury nie było. Ciekawe czy jutro coś jeszcze będzie się działo. I pomyśleć, że wczoraj przed południem, kiedy to Miszelin gorący jak kaloryfer raczył się obudzić.... nie poznał mnie. Ani naszej sypialni. I błędnie ogarniał pomieszczenie zamglonym wzrokiem. Białkiem też mi wywrócił.

Dziwne, że nie spanikowałam, ale chyba z tyłu głowy wychylają się insze problemy, które czasami spowalniają rozumowanie. A Młody po chwili się ogarnął i już wiedział, że to pomieszczenie, w którym leży rozwalony to "sypialnia mamusi" i że ta baba, co do niego gada, to mama. I zaczął się z bratem spierać, a chwile wcześniej podejrzanie na niego łypał spode powiek.