środa, 29 stycznia 2014

Terrorist stoi w łazience z tubką pasty w ręce i stara się ją wycisnąć. Utrudniał sobie tylko leciutko... zgiął tubkę w połowie, spychając pastę na koniec tuby. No nie miała prawa wyjść.

Daj pomogę ci. - wyciągam górne odnóże w stronę tuby.

Nie. Mama nie! 

Dlaczego?

Bo staram się być ę...ę... jęteligeeeentny.

piątek, 24 stycznia 2014

- Miszelin, wyobraź sobie, że masz 2 cukierki. I mama da ci jeszcze dwa. Ile będziesz miał? - młody zafascynowany szkołą Terrorista. Kuję żelazo póki chętne.
- A jakie? 
Czy to cholera ważne jakie!
- No czekoladowe.
- A to nic nie będę miał, bo jeszcze mi zjesz!

I miał dzieciak rację...
Często wchodzę do wanny po dzieciach. Tak mam. Dolewam tylko wrzątku, bo uwielbiam rozgrzać się do czerwoności. Wczoraj też tak zrobiłam. Niestety dzieci lubią mieć pianę podczas kąpieli. Ja nie znoszę jakichkolwiek dodatków. Wody ma być dużo. Woda ma być bardziej niż ciepła. Wszystko czego potrzebuję.

Ale wlazłam w wodę po nich. Puściłam mega ciepły strumień. Piana zaczęła mnie otaczać. Zaczęła układać się w kształty.

Profil mężczyzny. Przez myśl mi przeszło, że przypomina mojego Tatę, ale szybko odrzuciłam tą wizję. Może dlatego, że ma swoje lata, czuje się raz lepiej raz gorzej, a ja za rzadko tam jeżdżę. Wiem, że za rzadko, ale jednocześnie jestem zbyt leniwa i zaszyta we własnych kątach, żeby ruszać z całym majdanem częściej. Tym bardziej, że mój Tata nie jest łatwy. Dużo kosztują mnie te wyjazdy. Najpierw nastawienie, że jedziemy. Potem odreagowanie po powrocie...

Ale Rodziców ma się jednych. Nie ważne jacy są, ważne, że są! Mój Tata zawsze chciał dla mnie i Mamy dobrze. Szkoda, że dla każdego DOBRO oznaczało i oznacza co innego. Nie da się zaplanować komuś życia punkt po punkcie, bo tak się wydaje, że dla córki/ żony będzie najlepiej.

Tak czy siak, piana dalej układała się w swoje wzory. Profil  jeszcze bardziej podobny, wyraźny.

Ja w takich sytuacjach raczej w popłoch wpadam. Że to znak. Że może akurat w tym momencie coś złego się stało. A przecież mam powody do obaw, ostatnio większe niż wcześniej. Teraz praktycznie może stać się wszystko. W każdym momencie.

Odkąd pamiętam, żyję w stresie o Rodziców. Jak nie choroba Mamy, to wiek Taty. I tak od dziesiątego?, dwunastego? roku życia!

... i ta piana. Profil jakby bardziej na wprost się obrócił. Już nieźle zaniepokojona pewnie zamieszałabym tą cholerną pianę, żeby wszystko zniknęło. Ale... No właśnie. Kot się pojawił. Obok twarzy. Najpierw profil. Potem bardziej z przodu. I znowu profil siedzącego kota z ogonem w górze. Grubaśny był ten kot. Zupełnie jak Kicia Taty.

Twarz Taty i zaraz obok wpatrzony w tę twarz kot.

Zupełnie jak głodna Kicia w pana.

Cały czas mam ten widok w głowie.

 Jestem ciekawa, co to oznaczało. Z drugiej strony boję się dowiedzieć...

Czuję, że mam mało czasu. Coraz mniej.

Nie umiem żyć bez tej myśli. Od kilku miesięcy znowu mnie osacza. Zaprząta głowę.

I ta piana....

czwartek, 23 stycznia 2014

Fundnęłam sobie dwa dni wolnego. Plus weekend.

Bo w pracy dziwnie luźny grafik.

Bo ledwo żyłam wczoraj, takie przeziębienie mnie dopadło.

Bo żal mi dzieci, które zapchane, kaszlące, blade i z przekrwionymi oczami muszą chodzić do instytucji.
( Babcia dała wyraźnie znać, że chorych nie bardzo, bo potem sama choruje.)

I tak sobie siedzimy od rana w domciu. Miszelin chwilowo wybył na Dzień Babci i Dziadka do przedszkola. Na sam występ. Już wczoraj przygotował sobie eleganckie ciuchy. A dzisiaj od 6.30 pytał kiedy zrobię TEN obiad ( wiedział, że pojadą po obiedzie).

Więc przygotowałam dwudaniowca. Jak wróci dostanie drugą porcję paszy.

Dwie godziny przed wyjściem okazało się, że koszula, którą koniecznie musi założyć, inna w grę nie wchodzi, jest umazana ... uwaga... błotem! WTF?

Wyprałam, wyprasowałam, suszarkę w odpowiednią dziurę wpakowałam i czary mary, koszula jak nowa.

Ogólne porządki, które ostatnio przypadły w pakiecie Ślubnemu, też wykonałam. I dziwne jest tylko to, że jak chodzę do pracy, to jakoś nie zwracam uwagi na szczegóły. Dzisiaj ledwo widoczny paproch na dwukrotnie odkurzonej podłodze razi po oczach.

 Niby wczoraj ledwom siedziała na swym przewygodnym fotelu, przy uporządkowanym, najlepszym biurku na tej planecie. Ledwo, ledwo. Czasem nawet łeb mi opadł i se poleżałam na nim. Kawkę biurowa kumpela mi pod nos podsuwała. Herbatkę cieplusią sobie zrobiłam.... i wylałam na lapka! ( lapek działa, komp też). Łysy rzucił się na ratunek. Ręczników papierowych naznosił, powycierał. Kurz przy okazji starty :)

I się tylko cholera zastanawiam! Tak mi tylko w tyle głowy przemknęło.

Co mi odjebało, żeby wolne brać?

Padam na pysk.

wtorek, 21 stycznia 2014


Loff miała kolędę jakoś chyba niedawno. Wczoraj?

Przyszedł taki w kiecce od Chanel. Nie, że widziałam. Ale jak w kiecce, to śmiem twierdzić, że większość z tej profesji lubi rzeczy dobre gatunkowo. A mała czarna od Chanel... musi być dobrego gatunku -  w tym przypadku długa czarna!

Ale ja nie o kieckach mam zamiar, bo nie znam prawie tematu.

Ot i cała moja kobiecość wylazła na wierzch!

W każdym razie wchodzi ksiundz. I zagadkę na wstępie ( a może już po zalaniu ścian wodą? ) przeszczęśliwej z wizyty Loff zadaje. Obywatelowi też.

Moje dzieci, a jak długo Wy małżeństwem jesteście?

I już widzę moją Loff. Normalnie jakbym tam była. Odruchowo chwyta za obrączkę... tffu kajdany... i się zastanawia, jak tu kurna luknąć w ściągę. Przecie pod tym złotym na palcu jest odpowiedź!

Małżonek też średnio w temacie obeznany, ratuje sytuację: No my się znamy .....yyyy... ,że ho ho!


Loff ma Typosława. W sensie psa. Gofera, Wafla, Cycka, Cipka.... różnie na niego wołali :) W każdym razie Typek to pies.

I ten ksiundz, chyba jednak niezbyt rozgarnięty, gada, że koty lubi. Niech on się cieszy, że Typcio kiecki mu przy kolanach nie urąbał zębiskami.

No ja koty też lubię. Ale jakbym już tak szwendała się po obcych domach, to raczej u rodziny z psem nie wspominałabym o kotach.

I Loff mnie się pyta dziś ( stoję w zimnym korytarzu wciśnięta w grzejnik. a ludzie chodzą dookoła i jak na debila patrzą ) No normalny on?

A jaki normalny facet popyla po ulicy w kiecce? - się pytam.

Ot i po kolędzie. Tak jakby się załapałam. Jak była u mnie, to w podskokach zaciągałam rolety. Niby, że nikogo w domu.

sobota, 18 stycznia 2014

Szykowałam się do pracy z karimatą i oczojebnym śpiworem, żeby mnie nie zdeptali jak się koło biurka rozłożę. Tylko ani karimaty, ani oczojebnego śpiwora na stanie brak.

Za to zrobiłam kanapkę więcej, płatki dorzuciłam do torby, dotleniłam porządnie, przed kilkunastoma godzinami w pracy, przy odśnieżaniu cholernego samochodu.

Z przystanku zgarnęłam kumpelę z biura i jej mamę. Cudem wyhamowałam na tym przystanku. Warstwa rozmemłanego śniegu pokrywającego lodem pokryty asfalt... to nie dla mnie warunki.

Ledwo wlazłyśmy na schody słyszę: Czy któraś z pań, to Ania? 

Cholera już czekają! Jak weszłam do biura miałam trzy zestawy dokumentów do przygotowania na pięć dzisiejszych. Pogięło ich, żeby tak  w jednym czasie się zjawić!!! Z drugiej strony....hmm... im szybciej zaczną się ładować, może nie wyjdę późną wieczorową porą?

Dzień zapierdalał jak szalony. Ja swoim rytmem starałam się opanować sytuację i wyrobić na czas. Żeby nikogo nie przetrzymywać. Im szybciej wyjadą, tym szybciej będę w domu.

Szef szefa ze Ślubnym szwendali się po biurach. Szef też zniknął na pół dnia z moją prawą ręką Daryją. Ślubny zgotował im inwentaryzację, bo coś mu jakiś czas temu podpadło. I teraz miało być na szóstkę z plusem. I tak latali po magazynach i liczyć na nikogo nie było jak, tylko telefonicznie.

I jeszcze rozmowa na komunikatorze ze Stephanem, czy jak mu było. Szef mnie wybawił, bo ja nawet w ojczystym języku nie kumałam czym się różni 6018 od 6016 ( nazwy jakowyś mazi ). Ale też nikt ode mnie tego nie wymaga. I tego się trzymam.

Szef zaraz po 16.oo kazał zostawić papierzyska dla ostatniej cysterny i zmykać do domu.

N-I-E -M-O-Ż-L-I-W-E!

Pięć wysyłek i po 16.oo do domu? Czasem mam tylko dwie i ryjąc nosem w ziemi sunę po 18.oo do dzieci.

Idź już, idź kobieto! Odwaliłaś kawał dobrej roboty dzisiaj! Dzięki. - to słowa szefa.

Wieczorem przychodzi sms do Ślubnego (pracujemy w jednej korporacji, w innych działach ) "(...) i szacun dla Żmijki za dzisiejszy dzień!"

I czy tylko ja nie widzę nic nadzwyczajnego w tym, że ogarnęłam to wszystko? Dzień jak co dzień, tylko ciut więcej papierzysk, telefonów, maili. Byłam wdzięczna losowi, że od rana nic się nie posypało i nie wydłużyło całego cyklu o kilka godzin. Ot i tyle.

Ale podobno ( podobno, bo Ślubny między wierszami się zdradzał ) szefowie są zadowoleni z mojej pracy, a dzisiejszy dzień tylko ich w tym upewnił. Szokiem bowiem jest, że po miesiącu ogarniam to wszystko, łącznie z SAPem nigdy wcześniej nie mając z tym styczności.

A dla mnie coś nie do przeskoczenia. Angol, którego nie używałam więcej niż używałam doprowadzony do .... No właśnie do... Nie jestem w stanie tego osiągnąć w tak krótkim czasie, z takimi powrotami do domu jakie mam plus jeszcze lekcje Terrorista. Czasu dla Miszelina praktycznie nie starcza.

A potem jak już przygotuję wszystko na rano - padam na pysk i bynajmniej jakiejkolwiek wiedzy nie przyswajam. Bezmózgo gapię się na jakiś film. W porywach lepszego jarzenia uda mi się kawałek gazety przeczytać.

A na koniec dnia, jak wracałam do domu, straciłam panowanie nad samochodem. Skręcałam z bocznej w lewo, na główną. I Szara się odwróciła w kierunku, z którego wyjechała. Szczęście, że wszyscy trzydziestką się przemieszczali. Szczęście, że nie wysiadłam i nie poszłam pieszo. Dom praktycznie w zasięgu wzroku już miałam...

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Jakoś mi tak dziwnie. Jakiś taki dziwny posmak czuję. Takie nie wiadomo co. Niby jeszcze tu, a jednak jakby jednak już w innym wymiarze. Niby nic się nie stało. Tak jak dawniej sunie, idzie, biegnie, zapierdala dzień za dniem. W zależności od etapu życia, na którym byłam, jestem, będę...

Niby nic. A jednak. Kitkę od niedawna noszę. Bo mi szkoda włosów, które po kuracji przewitaminizowania wit. A w organizmie ( a jaki mi pryszcz wyjebał na okres, a kuracja przedłużona była o całe 8 tygodni! taki na pół polika! bo zdrapałam, o! ) i na zimę stały się strasznie sianowate. I jeszcze loki mi takie murzyńskie po prawej stronie głowy, właściwie jeden kosmyk, na resztę podatną, ale jednak prostą się pojawiły. Ale każdy włos z osobna tym drobnym loczkiem, jeden obok drugiego.... siano jak nic. No patrzeć na siem nie mogę. A zawsze włosy były moją dumą. Niby na co dzień nie dbałam, ale podświadomie wiedziałam, że się podobają.

I a propos tej kitki  ( gęste, grubie i sianowate kudły nie pałętają mi się po twarzy ) i obecności okularów na nosie... no nie uwierzycie... Normalnie ZMARCHY pod łokiem prawym i ciut mniejsze pod łokiem lewym dojrzałam. Takie od razu DUŻE??????

I składałam dzisiaj koleżance ze studiów życzenia urodzinowe. I pomyślałam, że stara już ta moja Karola. I za chwilę : Cholera!!! Przecież za równe sześć miesięcy ja też tyle kończę!!!! 

Na co dzień całkiem młodo się czuję, jeszcze nikt mi nie dał tyle lat co mam, wręcz niektórym oczy ze zdziwienia się rozszerzają  ... tylko czasem patrząc na pokolenie nastolatków zazdroszczę im. Tej beztroski, której wtedy nie doceniałam i problemów, które były olbrzymie, a z dzisiejszej perspektywy zadziwiająco śmieszne. I patrząc na nich, uświadamiam sobie, że jednak jestem starsza niż mi się wydaje....



sobota, 11 stycznia 2014

Właśnie wypiłam całą wodę po kiszonych ogórkach. Prosto ze słoja. Po co bawić się w kubki.

Czekam na sprita, fantę, colę, pepsi, wodę mineralną gazowaną.... cokolwiek, co jest zimne i gazowane.

Mam smaki.

Mam okres.

W tyle głowy krąży: Byle nie dziewczynka.

Po raz pierwszy w życiu nie myślę o słodkim co pięć minut.

Po prostu mam smaki na pomidory, wszystko co kwaśne, kiszone, wędzone będące łososiem....

Organizm domaga się zdrowszych rzeczy niż czipsy, czekolada w tonach, zapiekany i szemrane pizze???

Co za czasy nastały! Co za czasy....

czwartek, 9 stycznia 2014

Kurwa. Mam smaki.

Ogórki kiszone... mniaaaaam!!!!!!!!!!!!!

Wino półsłodkie... właśnie w siebie wlewam... do tej pory unikałam win.... alkoholu w ogóle!!!!... wino jeno z Loff mi wchodzi.... chyba tak jestem wciągnięta w rozmowę i wpatrzona w Loff, że nie wiem kiedy i co w siebie leję, tylko potem dziwnie mi się do domu wraca... hmmmm.

Kwaśną kapustę bym pożarła.... a niby nie lubię !

Łososia wędzonego wpierdalałabym kilogramami...., ale mi się zawiniątko od teściowej skończyło. Przepyszne. Z domowej wędzarni. Jesooo... zaraz wbiję zęby w stolik tak mi ślina cieknie....

A Geslerowa wpierdala mussake. Matko! niby, że okropna, ale ja pamiętam smak z Grecji... pyyyycha.

Właśnie wysłałam Ślubnego po kebaba.

I pomyśleć, że przed i w trakcie okresu całe życie miałam ochotę na tony czekolady.

Hmmm.

****

Pożarłam. Ledwo palcem ruszam, żeby klikać. Ale jeszcze bym coś...

I gdyby w tym kebabie więcej ogórka kiszonego było. I zamiast surowej sałaty, kiszona kapusta.

A gdyby jeszcze śledzia tam dorzucili....


Mówiłam, że pracuję praktycznie z samymi facetami? Nie! To piszę. I te facety, to klną jak szewcy. Nie, że ja święta jaka czy co. Co to, to nie. Potrafię wiązankę puścić. Lekko mi przez usta przepływają takie kwiatuszki. Zwłaszcza jak mi kto na odcisk nadepnie. Krzywo spojrzy. Nie daj boszeee odezwie nie w te dni. No słodka potrafię być. Loff może potwierdzić.

Ale co te moje współtowarzysze niedoli-za-biurkowej potrafią odwalić... łolaboga. Pierwsze dni byłam w szoku. Broda cały czas obita o kant biurka, tak mi szczena opadała.

Dla odmiany ostatnio sama błysnęłam. Zaledwie wczoraj, odkrywszy, że ładowarka smarszita mi nie ładuje, poprosiłam Łysego, żeby pożyczył mi swoją. Ledwo wyjął z szufladki...

Łysy.... mogę wejść pod biurko???

No co? Brzmi jak brzmi, zresztą pokój obok też ryknął śmiechem. Ale co ja mogę, że tylko tam zlokalizowałam puste miejsca w przedłużaczu. Co tam, że praktycznie za sobą, na normalnej wysokości też miałam wolne.

A dzisiaj postanowiłam zmienić wreszcie kalendarz, bo zamówienia na luty wpływają, a mi się na styczniu kończy. Łysy dał nura do swej szafencji, gdzie ma fpip i ciut jeszcze kalendarzy. Firmowych i prezentowych, od gości innych firm współpracujących ( fakt, jak zaczynałam, to szwendało się tego ludu tyle, że ho ho! pracować nie dawali ). I wlazłam na  biurko, patrzę, a tam zamiast normalnych rozmiarów gwoździa, to jakiś olbrzym. Złażąc w celu znalezienia nożyczek, entuzjastycznie krzyknęłam:

Łysy... dziurę sobie muszę powiększyć!

Nie ma co! Wyrabiam się przy tych chłopach!

I też powoli klnę jak oni... niestety.

środa, 8 stycznia 2014

Położyliśmy się wczoraj wcześnie spać, bo o 22.oo. Nie pamiętam kiedy ostatnio tak wcześnie się kładłam. Ja przypłaciłam to połową nieprzespanej nocy, bo zasnąć nie mogłam. Ja tak mam. Niestety.

A Ślubny doznał olśnienia, klapki w mózgu się przesuwały i po blisko trzech latach sensownie zaczął gadać. Chyba normalnie Nobla mu osobiście wręczę za tak odkrywcze myślenie. Dżizas...

No mnie oświeciło prawie po dwóch latach. Też zaćmę miałam na umyśle. No ale. Zawsze to wcześniej.

I teraz dylemat mamy. Co tu począć.

Bo coś trzeba.

sobota, 4 stycznia 2014

Uwielbiam takie miejsca. Mogłabym długie godziny tam spędzać. Oglądać, podziwiać, wpakować w siebie zdrową sałatkę robioną na miejscu, zapić świeżo wyciśniętym sokiem, by nabrać sił na dalsze kręcenie się między poziomami budynku, przymiarki i przymierzalnie, wybieranie i przebieranie....

Cóż dobrowolnie się zgodziłam, żeby sobotnie popołudnie, kosztem snu spędzić rodzinnie w-kurwa-ukochanym-Focusie. 

Film 3D o dinozaurach dla dzieciaków plus polowanie na marynarkę dla Terrorista. 

No co! Sam sobie zażyczył, bo Miszelin już ma, a ten chyba zazdrości i dupę truje, bo chce, a w naszej wsi nie ma, więc wypad do Miasta. No i ja miałam wreszcie nabyć jakieś dżiny i insze jeszcze portki, bo te co mam, jedyne zresztą, spadają mi z dupy, bez paska majtałyby się w okolicach kolan. Jestem jeszcze w posiadaniu inszych, bardziej eleganckich, ale kupowałam je 6kg temu. Więc wiecie jak wyglądam. Tak uwielbiam zakupy, że od roku męczę się z własnym brakiem garderoby.

I taki był plan. Marynarka i żarcie, potem film i dopychanie łokciem naczosów i śmierdzącego popcornu, który w drugiej minucie filmu Dida w połowie wysypał se pod nogi. A na koniec moje spodnie.

Sportowa marynara była w Smyku. Dumny Katek od razu kazał się w nią ubrać.

Tym sposobem ze sklepu wyszliśmy z dwoma smarkami w marynarach.

Ty patrz na nich! -Ślubny mnie szturchnął. Wiesz co ludzie pomyślą patrząc na nich!

No a co mają pomyśleć? - mówię. Debile nie rodzice w marynarki dzieciaki wbijają. 

Zresztą w dupie mam co kto myśli. Sama tak do niedawna myśłałam. Bo w końcu kto normalny męczy dzieciaki ciuchami, których sam unika? Chcieli to mają. I nawet słodko w tym wyglądają...

Ledwo do kina wlazłam, łeb mi zaczął pulsować. 3d mi nie służy. Taki wielki ekran też mi nie pomaga. Cóż ja mogę, że wolę w domowym zaciszu oglądać niż z w towarzystwie tylu obcych.

Potem już tylko spodnie. Przymierzyłam jedne. Drugie też. I ni chuja. Nie mam cierpliwości do tych przymiarek. Niedługo w samych gaciach zacznę paradować. Wtedy pewnie wreszcie dokonam zakupu.

piątek, 3 stycznia 2014

Skończył się mój szczęśliwy rok z trzynastką.

Widziałam jak odchodzi. Podpierał się kawałkiem solidnej gałęzi. I miał strasznie siwą brodę. I takie zmęczone spojrzenie. W oddali biegał jakiś smarkacz.Sporo zamieszania wprowadzał. Nie wiadomo czego się po takim spodziewać....

Był to inny rok niż kilka poprzednich.

Zadzwonił telefon z ofertą stażu. Co prawda diamentu nie docenili i zatrudnienia nie dali, ale....

.... wysłałam cv, bo życzliwy dał cynk Ślubnemu. Poszłam na rozmowę w piątek. Od poniedziałku zaczęłam. Tydzień wolnego tylko miałam.

I to właśnie wtedy kiedy zaczęłam doceniać domowe czynności. Czas, który miałam z dziećmi. Mieszkanie wylizane. Czego ja się wcześniej czepiałam? Jaki kurz tam był, skoro praktycznie codziennie go ścierałam.
Chciałam odebrać dzieciarnię wcześniej z przedszkola. Noł problem. Tylko rzadko chciałam. Ale mogłam siedzieć na placu zabaw do woli. Bez pośpiechu wracać z instytucji, rzucając się jesiennymi liśćmi. Zbierać kasztany i skakać po kałużach. Mieć czas zrobić zakupy.

Ale praca przyszła sama. Drugiej takiej szansy bym nie dostała. Czułam, że za wcześnie, że tak od lutego, najlepiej od marca.... popracowałabym z Terroristem, który mrówki ma w dupsku i zamiata w te i wew te
po krześle szkolnym. I musi nadganiać w domu. Dida był strasznie stęskniony. Pod koniec stażu prosto w oczy mi powiedział  A wiesz... moja mamusia nie żyje... albo w placy albo z Katkiem lekcje robi, a potem to już idziemy spać. Nie mam mamusi! Zabolało. Mniej chyba bolałoby uderzenie z bejsbola w pysk. Powrót do pracy boli. Zwłaszcza, że w tym etapie życia, w którym pojawiły się dzieci ja nigdy nie pracowałam. Nie znałam innego rytmu dnia niż ten domowy. A poukładanie sobie takiego dnia kiedy trzeba być w danym miejscu o określonej godzinie, po drodze ubrać, wmusić śniadanie w starszego, porozwozić po instytucjach.

I postanowiłam sobie, że od pierwszego grudnia nadgonię spokojnie czas z chłopakami. Ze szkolniakiem lekcje swoim rytmem, z możliwością poćwiczenia jeszcze, a nie tylko odrobienia aktualnych zadań i to jeszcze z czasem min 3h. Z przedszkolakiem pobawimy się literkami, bo ma ostatnio zacięcie. Poszwendamy się bezcelowo po osiedlu w celu dotlenienia i podziwiania jesienno- zimowej aury.

Nie było mi dane. Nie. Czułam, że nie powinnam, że powinnam odmówić. Czuję tak nadal. Kosztem zdobywania doświadczenia wiem, że powinnam zrezygnować. Że dom mnie potrzebuje, że ognisko ledwo się tli, że tracą wszyscy. Czuję, ale zostały mi dwa miesiące do końca okresu próbnego. Zostanę. Najwyżej odmówię, ale póki co tyle dam radę. Tyle dadzą jeszcze dzieci znieść. Bo widzą mnie rano. A potem to widzą mnie po 18.oo kiedy idą się kąpać. Max do 20.oo śpią. Ja śpię w weekendy do 14-15.oo. Nie daję rady podnieść się z łóżka. Odporność leci w dół, zmęczenie sięga zenitu, a jeszcze Dida przychodzi przed 5.oo i już nie śpi. Tylko gada i gada.

Praca jest rewelacyjna. Tylko nigdy nie wiem, o której wyjdę. Nigdy nie wiem czy coś po drodze nie wyskoczy, nie opóźni. A ostatnio wychodzę po 18.oo. We wtorek mam cztery wysyłki. Maksymalnie powinnam mieć dwie, bo cysterny dłużej się ładują i na bieżąco trzeba wypełniać papiery i wklepywać w system. Nie można nic przygotować dzień wcześniej, jak koledzy mogą.

No ale. Chwilowo pracuję. Do tego jeszcze doszło do wyjaśnienia pewnych kwestii i sprawa z matką Ślubnego nabrała innych obrotów. Chwilowo granice są wyznaczone. Łatwiej mi.

Co przyniesie 2014?

czwartek, 2 stycznia 2014

Właśnie obejrzałam jednym okiem Gesslerową. 

Menu w jakiejś restauracji zmieniła praktycznie na same placki ziemniaczane plus kilka sosów do nich.

Madzia wychodzi po rewolucji: 

Udana rewolucja. Polecam. Tylko placki mogłyby być trochę lepsze!