wtorek, 27 maja 2014

Wróciłam od dentystki.

Jestem zafascynowana. Jeszcze nikt nigdy tak długo mi przy zębie nie robił.

Zęba mi na "smycz" zabrała. Obręcz czy jakoś tak. I upychała coś, przykładała jakieś coś ze światełkiem. Dmuchała powietrzem. Wodą lała. Kwaśne coś wtykała. Czasem bolało. Ale w sumie przyjemne to.

A najlepsze jest to, że cały czas myślałam o samochodzie, który zostawiłam na górce. Na ręcznym, który niezbyt działa i biegu. Na szczęście stał, gdzie go zostawiłam.

poniedziałek, 26 maja 2014

Dzień Matki.

Prezent dostałam już wczoraj. Portfel.

A a propos portfela.... Me młodsze dziecię kilka dni temu, jak robiliśmy zakupy w tesco, zatrzymało mnie przy portfelach. A że ja ostatnio wszystko w biegu, a do tego Ślubny był tego dnia w delegacji i chciałam szybko uporać się z zakupami, zbyłam dzieciaka, wcale niezainteresowana. A Dida wieczorem, bardzo zmartwiony i smutny, z żalem w głosie : "Mamusia, ja wiem co ci kupię. Ale nie wiem kiedy...? I jak...? Może z panią Ewą? Bo wy z tatą pracujecie długo i potem sklepy są zamknięte. Ale tobie żaden się nie podobał." Podkówka.
I mu podpowiedziałam, żeby tacie powiedział, a tata już będzie wiedział jaki i gdzie.
Serce mi się krajało. Jak mi go było żal. Jak byłam wściekła na siebie. Jak nie pracowałam, częściej przystawałam nad ich problemami. Teraz gnam.

Tak więc portfel dostałam wczoraj.

A dzisiaj wróciłam z pracy i w prezencie dostałam dwa małe zombi. Jeden zaropiałe jedno oko, drugi oby dwa w tym jedno półprzymknięte. I czerwone białka.

Mnie gardło i w mostku napierdala. Ciśnienie 98/62 puls 89.

Lekarz obadał dziecki i mnie. Wykluczył zawał.

Taki ot dzień matki.

I jeszcze do teściowej zadzwoniłam.

piątek, 23 maja 2014

Przeżyłam wycieczkę z blisko trzydziestką sześciolatków i ich rodzicem/ami.
I to z najgorszym dniem okresu.
W upalny dzień.
Z godzinną jazdą bryczką w kilkanaście osób do kamlota w środku lasu. Chryste. A najbardziej jestem wściekła, bo chciałam wleźć na tego olbrzyma i zjechać na dupie, tak jak czyniły to dzieci. To nie!
Z wiadomych względów, unikałam nadprogramowych ruchów. Dostęp do latryny był ograniczony. A do tego przerwy między dechami szersze niż dechy. Dżizas. I to wycieczka na dzień matki. Wymęczyłam się za wsze czasy.
Najważniejsze, że Dida zachwycony, że matka jakowąś płachtą wywijała. A potem pod tę płachtę właziła.... i oberwała po łbie kilkanaście razy - w ramach miłości -  z małych rączek zawzięcie wprawiających płachtę w ruch.

wtorek, 20 maja 2014

jestem zmęczona. psychicznie.

zmiany w firmie. dziwne spotkania. dzisiejszym jestem zniesmaczona. nawet niezbyt się starali ukryć w słowach, okrętnie przekazać. z uśmiechem na ustach, zasłaniając się dobrem firmy, informują, że mamy przeszkolić naszych następców. na zapas przeszkolić jak się zachowywać w nietypowych sytuacjach. gdyby w listopadzie jednak jakieś g... wypłynęło, żeby nowi wiedzieli jak reagować.

w listopadzie części z nas już pewnie nie będzie. a ci dowodzący z innego oddziału w kraju mają już wiedzieć co i jak, bo pomoc będzie na bezrobociu.

jutro spotkania indywidualne. najs kurwa!


wtorek, 13 maja 2014

Po raz trzeci wywijałam z Ewką. I prawie wszystko dałam radę wykonać ( pierwszy raz to ja niewiele zrobiłam, a do tego padł mi komp po 10 min ). Trzydzieści minut... KŁAMIĄ!!! ... ja miałam wrażenie, że godzinę macham odnóżami... ba!.... półtorej godziny!!!

Pot się lał po karimacie. Dupa i uda piekły. Ale dałam radę!

Godzinę później z zadychą wyszłam z wanny. Tyle mnie to kosztowało!

A teraz siedzę z workiem na głowie. Na worku turban. Pod workiem kilogram maski. Czekam na efekty. Jak już nabyłam jakieś mega cacko do kłaków. Chwilowo moje włosy wyglądają jakby wykopano jakiegoś truposza, który jakiś czas z robakami przeleżał... Fuj!

poniedziałek, 12 maja 2014

6 maja mój pierworodny po skończonym treningu piłki nożnej, podekscytowany wywalił z siebie w tempie karabinu maszynowego Mama, a ja straciłem dzisiaj dwaaaa zęby! Jeden zgubił się w piórniku, a drugi na treningu, ale mam w kieszeni!!!!!

Ja straciłam pięć dych. Wróżka Zębuszka, cholera, a bulić muszę ja. Oszustka jedna! Drobniej nie miałam w portfelu. Ale z drugiej strony wyleciały dwie dolne dwójki.

Nosi to moje dziecię aparat zębowy i muszę przyznać, że po prawie miesiącu, pozmieniało się w gębie mego syna. Zęby wracają we właściwe miejsca. A przecież na początku tylko godzinę, dwie dziennie w tym był. Teraz całe noce. I chętnie go zakłada.

Drugie dziecko strasznie przylepne się zrobiło. Tak za nami tęskni, że już o pierwszej w nocy potrafi się władować w nasze łóżko. Mało tego. Dwa dni temu osikał całą mą prawą stronę piżamy i pół wyra. Cudnie po prostu. I jeszcze te buziaki i przewalanie łapek i odnóży przez moje. Uroczo. Wstaję połamana, z kręgosłupem w miejscu żeber, a żebra walają się po bebechach. Przynajmniej ja tak odczuwam. Deszcz pocałunków od piątej rano działa na mnie jak płachta na byka.

Zaprosiłam do domu Chodakowską. Dwa razy z dzieciakami wywijałam przed kompem. Po pierwszym treningu, a raczej jego 10ciu minutach (komp mi na całe szczęście padł na chwilę ) dwa dni chodzić nie mogłam. Po drugim lekkie zakwasiki. i wierzyć mi się nie chce, bo już widać różnicę. Mimo że nie jestem w stanie dotrzymać lasce tempa.
Tylko mamy mały problemik. Od kilku dni płyty nie odpaliłam. A czekolada z dzieckowej szuflady zaskakująco szybko ubywa.

Wracanie w okolicach osiemnastej zaczęło mnie wkurzać. Nie mam własnego życia. A jeszcze chciałabym ciut więcej pouczestniczyć w dzieckowym. Nie ma czasu. Moje myśli non stop krążą wkoło tego co muszę zrobić, czego i tak nie dam rady czasowo ogarnąć, co chciałabym zrobić, ale nie jest to na chwilę obecną osiągalne.
I się wkurwiam. Wczoraj zadymę zrobiłam. ( Dumna nie jestem). Ale przynajmniej zanim pojechaliśmy do Miasta domownicy biegusiem ogarniali swoje powierzchnie, Bantek odrobił lekcje. Ze spokojną głową zaliczyła Decatlona. Po powrocie nie denerwował mnie burdel i Ślubny z isradem w łapie. Podczas gdy ja krążyłabym między jednym bajzlem a drugim.

Tata miał badania. Wyniki są nad wyraz dobre jak na jego wiek...

poniedziałek, 5 maja 2014

Był to ciężki powrót do pracy.

Oj ciężki.

I jeszcze towar nie dojechał na jebaną punkt dziewiątą!

A cysterna na dzisiejszy załadunek, raczyła wcale nie przyjechać!

I pewnie teraz właśnie jest ładowana.

Papiery rano dostanie!

I znowu nie zdąży na czas. Mój ulubiony klient bezproblemowo, z uśmiechem na twarzy rozładuje ją w sobotę. Uwielbiam Portugalczyków. Zawsze współpracują, idą na rękę.