wtorek, 19 sierpnia 2014

Przed wyjazdem weszłam na wagę, żeby się przekonać ile będzie mnie kosztował wyjazd do Pyrlandii.

Ulokowałam się stopami na szklanym kwadracie i oczom nie wierzę.
Nowa waga, a już zepsuta. Albo nadzieja w słabej baterii!
Bo przecież ja nie ważę 5 kg więcej.
No bo jak?

Ale cicho. Przecież ostatnio ledwo się dopinam. Jakoś dziwnie ociężała się czuję. A przecież nie tak dawno odnotowałam dwa kilo na plus. Dodać do tego pięć.

Tak czy siak kiepsko mi z tym nadmiernym ciężarem.

Trzeba jednak zrezygnować z nocnych przekąsek, typu zapiekanka. Litra jak nie więcej coli dziennie, ciasteczek i jagodzianek w pracy. Czekoladek na kolację. Makaronów i majonezów.

Widać czasy wpychania czego się da, byleby waga nie leciała w dół, odeszły w niepamięć.

I tak jak wtedy trzymanie wagi w ryzach nie należało do łatwych, teraz nie będzie łatwo z tego zrezygnować. No i nie wiem czy tarczyca będzie współpracować i dążyć wspólnie ze mną do celu.

Chwilowo czekam na chłopaków, którzy pojechali na termy. I na niekoniecznie niskokaloryczny obiad ( nie wspomnę, że przytargają mi śniadanie z McDonaldsa ). Ale póki co mam urlop!

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

moja pyrlandia

Pogoda przypomina jesień.
Chyba zasłużyłam na wakacje.
Tylko dzieciaków mi żal.
Miałam nadzieję, że pokąpią się jeszcze w morzu bądź jeziorze.

Chwilowo wykorzystujemy sytuację i zmierzamy ku Raju.
Raju, w którym spędziliśmy najlepsze lata.
Lata beztroski, bez odpowiedzialności za kogokolwiek.
Lata, kiedy mogłam wyjść kiedy chciałam, gdzie chciałam, z kim chciałam i na jak długo chciałam.
Mogłam wrócić przed północą, w środku nocy, a nawet i w południe dnia następnego.
To była WOLNOŚĆ.
Całkowita!

Pierwsze co mnie uderzyło po przekroczeniu granic miasta, to zapach, którego wcześniej nie zauważałam.
Same spaliny. A myślałam, że mieszkając przy głównej drodze mojej wsi, powietrze nie należy do wymarzonych warunków, w których chciałam wychowywać dzieci. Tu jest gorzej!

Druga rzecz, i pomyśleć, że zalewałam tym żołądek wstając po wyczerpującej imprezie, to woda.
Woda zalatuje basenem. Chlorem w sensie. Obrzydlistwo!

I ten ruch uliczny. Stojąc na balkonie na piątym piętrze, wpatruję się w "ciszę" nocną Poznania.
Lubię ten dźwięk. Miasto żyje swoim rytmem nawet w nocy, czego na taką skalę nie odnotowuję w swej mieścinie. I dobrze. Na wakacjach można się zachłystywać odgłosem dużego miasta. Delektować. Zachłystywać smakiem młodości i wolności. Można. Ale niekoniecznie chciałabym tego na codzień.

Póki co zaciągam się atmosferą dawnych lat. I dobrze mi z tym. Na chwilę.

Stary Rynek jakże piękny. I pomyśleć, że kiedyś tego nawet nie dostrzegałam. Tak samo nigdy nie wiedziałam, w którą stronę iść, żeby wyjść tam czy siam.
Stary Rynek był dla mnie zagadką. Cztery strony, a ja zawsze się zastanawiałam, którędy iść. Albo z której strony wtargnę na Rynek.
A teraz nie sprawia mi trudności wybranie odpowiedniego wyjścia między starymi kamienicami.
Dziwne.

Późne popołudnie spędziliśmy w towarzystwie Pauli, która wracając od dentysty wypatrzyła nas z tramwaju.
I całe szczęście, bo nie wiadomo jak nam się plan dnia poukłada w najbliższych dniach.
Zjedliśmy pizzę. Dzieciaki biegały, my sączyliśmy piwo. Było bardzo miło.

Wielki sentyment do młodości wcale mnie nie dopadł. Mimo że krążyliśmy w te i we wte po Rynku. Kilkakrotnie mijając te czy inne lokale. Wspomnień mnóstwo. I może chciałabym odzyskać tą swobodę, którą miałam kilkanaście lat temu...
Z drugiej strony wiem, że czas tak zapierdala, że nawet się nie obejrzę, a będę miała fpip czasu dla siebie. Tylko pytanie czy wtedy będzie mi to odpowiadało. Czy nie zatęsknię za czasami, kiedy nie wiedziałam w co ręce włożyć, żeby doby starczyło.
Wiem na dziś dzień, że będzie mi brakowało wtedy tego ciągłego "mama, mamo, mamusiu, mamunia". I tego uwiązania w domu. A życie będzie lecieć dalej.
Bez możliwości "powtórz".

czwartek, 14 sierpnia 2014

O 18.00 przekroczyłam próg domu. Dzień jak co dzień.

Ale przynajmniej w papierach nadrobiłam.

Urlop uważam za rozpoczęty od momentu zaparkowania pod domem.

I pogoda mi sprzyja...

Chociaż wolałabym więcej słońca. Dla dzieciaków. Może wtedy morze zaliczymy.

niedziela, 3 sierpnia 2014

Wakacje uciekają. Niewątpliwie zbliżam się do urlopu. Mam nadzieję, że miną upały.

Chwilowo spędzamy weekendy nad jeziorem. Wody unikam jak ognia, bo jak dla mnie lodowata.

Strój posiadam. Owszem. Dwa numery za duży, gdzieś zalega w szafie.

Dlatego na plaży występuję w spodenkach i bluzce bez rękawków. I tylko na chwilę, gdy dzieci do wody wypuszczamy. Resztę czasu zalegam przed domkiem w cieniu.

Strasznie ospała i leniwa jestem.

Strasznie leniwa.

Czekam na urlop. Na czas beztroskiego wstawania. Siedzeniu w piżamie z kawą w ręku. Bez pośpiechu.

Po roku pracy zaczynam doceniać dni wolne. Wtedy też odpoczywam. Odkrywam, że przebywanie w domu też może być odpoczynkiem.