poniedziałek, 26 stycznia 2015

Przysiady, że robię to już się chwaliłam, nie?
Po trzech dniach się zorientowałam, że zaczęłam od 60 powtórzeń, a miałam od 50 ( i co 5 każdego dnia więcej, przynajmniej na razie).
Przeszła mi myśl przez głowę... skoro zaczęłam tak jakby od razu od dnia drugiego, to jak dnia trzeciego zrobiłam przerwę ( a przerwa po 3 dniach, a nie dnia trzeciego ), to może odpuszczę kolejne dwa dni... no bo przecież już je zrobiłam.
Pogubiliście się? Ja też, ale kiedyś będę wiedziała o co mnie chodziło :)

Mimo głupich myśli, ćwiczę.
Dzisiaj wypadła mi przerwa. To sobie wykombinowałam lekką robotę - poukładanie w swojej szafie. Zaczęłam się gubić. Ostatnio wszystko wrzucam na jedną półkę. Wkurzał mnie ten nieład i pomieszanie spodni z bluzkami, koszulkami...
Potem zniżyłam się do poziomu piwnicy i ledwo napoczęłam długą i wyboistą drogę do celu.
Część pod schodami ogarnięta. Wspomnę tylko, że najgorsza to część, bo dzieckowe zabawki tam zalegają.

I tak jak po przysiadach z odpowiednim napięciem brzucha, odpowiednim prężeniu poślada i utrzymywania kolan w linii palców stopy ( tak wiem, dla wszystkich to oczywiste, ale dla takiego unikacza sportu jak ja, to mega wyzwanie skoordynować swe ciało i nie paść na pysk ) nie czuję praktycznie nic poza przyjemnym paleniem mięśni, tak dzisiaj ledwo chodzę.
Kuźwa, a niby bezrobotny w domu nic nie robi....

Dzisiaj również wreszcie wybrałam się po sąsiedzku do ... uwaga.... uwaga... studia figury.
No przez taras mogłabym przełazić, grzech nie skorzystać.
Ujędrnić się mam zamiar ( przysiady dla wzmocnienia nóg przed nartami ), jak już napinam odnóża ( i muszę przyznać, że po 6 dniach ćwiczeń, nie poznaję kondycji i gładkości swego uda; a poślad...hm... jak Jagienka mogłabym orzechy rozbijać! ), to dobrze by było od razu poprawić kondycję zaniedbanego w ostatnich miesiącach ciała.
Dobrała mi rollo i jeźdźca ( Loff, przestań się śmiać! - nie to co myślisz! choć taniej by wyszło :) )
I saunę mi chciała zaproponować. Ale mam identyczną w piwnicy. Sześć lat stoi. Nigdy nie byłam, bo obrzydzeniem zawsze sauny mnie napawały.
Ale pani zza ściany nagadała mi jaki zbawienny wpływ na ciało ma to cholerstwo.
I co? I ku zdziwieniu małżonka, który od lat starał się mnie przekonać do tego smoka na podczerwień, dzisiaj zaliczyłam swój pierwszy raz.
Czuję się jakby mi wszystkie pory odetkało. Tylko na gębie jakbym zapchana była. No ale kto lezie na saunę z fluidem na twarzy!

czwartek, 22 stycznia 2015

Kaja podesłała mi na fejsie foty czapki, którą w mega błyskawicznym tempie zrobiła dla chrześnicy męża. Czapka kot. Ja do teraz z zachwytu nie wyszłam. Wchodzę na fejsa i podziwiam foty ( modelka również przeurocza ) z częstotliwością małolaty czekającej na lajka od tego, który nawet o jej istnieniu nie wie. Ale wchodzę z częstotliwością maniaka.

Normalnie cudo! Sama bym najchętniej nosiła, a smarkatej nie dała.
Ale w kocie różowiastym nie przystoi kobiecie w mym wieku.
I jeszcze ma takie zajebiste czarne uszy.

Kaja nie jestem w stanie wyrazić swego zachwytu.
Mogę tylko napisać, że mnie, zawodową gadułę, zatkało.

No! Idę na fejsa. Podziwiać dalej!
Bartek opanował w dniu dzisiejszym wiązanie sznurowadeł.
A jaka radość była.
Pół ulicy chyba słyszało jak mu wyszło.

Dawid cały dzień udawał, że się dobrze czuje, by iść na występ dla Babć i Dziadków do przedszkola.
Udawałam, że nie widzę. Nafaszerowałam nurofenem i wpakowałam Babci do auta.
Potem podesłałam jeszcze starszego ( ale już na obiad do domu - cóż miałam spokojne sumienie po tym jak w domu poprzemieszczał poszczególne składniki z jednego miejsca talerza na drugi) i tym sposobem przeczytałam 60 stron biografii Heleny Rubinstein.

Po powrocie Dawid był obrazem nędzy i rozpaczy: blady, przekrwione oczy, chorobliwie czerwone policzki. A po kąpieli jeszcze rozwolnienie walnął!
Nafaszerowałam towarzystwo syropkami i zapakowałam do łóżek.

Bartek dla odmiany dorobił się pręgi, krwistej pręgi na plecach. Pręga jakieś dziesięć centymetrów. I wszystko to przez wystający kran nad wanną. No bo któż montuje kran nad wanną?! Zaraz Ślubny rozwali ścianę i usunie tak agresywną rzecz.
Musi boleć, musi szczypać. Nie dał sobie pomóc.
Cały Pierworodny.
Nawet nie powiedział, tylko poleciał do pokoju i stękał w kącie.

A ja nadal chęci nie mam, ale zaczynam czuć mięśnie i to zaczyna mi się podobać. Mój wewnętrzny pałer się budzi. Czekaj Loff. Ty jeszcze moje poślady oblukasz fotostrzałem... buhahahaha.

Boli mnie głowa. 70 przysiadów zaszkodziło. No bo co? Jakbym siedziała, a jeszcze lepiej leżała na kanapie, to przecie by nie bolała!

Tacie sprzedaliśmy przeziębienie, po weekendowych 84 urodzinach.  Licho z chłopem. Oj licho!



poniedziałek, 19 stycznia 2015

Zapału nie mam.

Chęci też nie mam.

Ale zaczęłam.

Taaa. Zaczęłam od 50 przysiadów i wybiórczej dziesięciominutówki na brzuch.

Wybiórczej dlatego, że byłam nieprzygotowana. Mianowicie nie chciało mi się zejść po obuwie sportowe, a na skarpetach nogi mi uciekały.

Najważniejsze, że zaczęłam.

I jeszcze to, że biorę udział w wydarzeniu na fb ( coś tam o pośladkach), więc nie wypada nie mieć efektów. Ekhm!!! Buhahhaha.

Tak czy siak biorę udział! Z dziesięciodniowym opóźnieniem.

U mnie nic nie przychodzi łatwo :)

Jestem ciekawa co z tego "zapału" wyjdzie!




piątek, 16 stycznia 2015

W Nowy Rok Ślubny mnie oświecił, że każdy ma postanowienia noworoczne, czego to nie zrobi, co zmieni, czego nie będzie robił. I jak co roku większość tych postanowień pozostanie tylko na papierze, w głowie. A ja faktycznie coś zmieniam.

No i zmieniłam. Od 1 stycznia 2015 jestem w domu. Wróciłam do korzeni, ale mądrzejsza o doświadczenie łączenia pracy z prowadzeniem domu. I nawet nie byłoby tak źle, gdybym znała swoje godziny wyjść z pracy. Niestety każdy dzień był niespodzianką korzystną dla firmy, bo dla mnie bynajmniej nie! Większość roku siedziałam dłużej niż zawarte w umowie 8 godzin dziennie. Rzadko kiedy udało mi się wyjść po 9-ciu godzinach. Zresztą 180 godzin nadgodzin chyba mówi za siebie. A za nadgodziny nie płacą.

Tak czy siak siedzę w domu. Tffuu.... tffffuuuuu - zapierdalam w domu.

Boli tylko to, że tej domowej pracy tak nie widać. Jak pomyślę ile papierów wypisałam, przerzuciłam przez biurko, wydrukowałam, na ile maili odpisałam i telefonów odebrałam w tym samym czasie, co w domu zajęło mi zrobienie obiadu i względne ogarnięcie domu, to się odechciewa.

Ale z drugiej strony mam ten obiad ugotowany, o dziwo!, z przyjemnością i dom w miarę czysty, a tak miałabym tylko papiery poukładane i zaplanowane kolejne kratki grafiku, a dzieci widziałabym maksymalnie dwie godziny wieczorem.

Doceniam teraz urok powolnego poranka, kiedy bez pośpiechu szykuję dzieci do instytucji.
Jak nie muszę sama odwozić młodszego ( a często tak jest ), po zamknięciu za domownikami drzwi, z kawą w ręku wbijam się dresy i zaczynam powolną krzątaninę.

Jeszcze nie weszłam na wysokie obroty. Chwilowo odnotowuję poprawę mojego zdrowia. Po raz pierwszy od 10 października czuję, że jestem bliska pozbycia się kaszlu i ciągłego stanu przeziębienia. Moja cera i włosy też jakby w lepszej kondycji ( niewiarygodne, że tylko kilka kilometrów, a jednak powietrze nie jest aż tak zanieczyszczone jak w samym centrum zakładu ).

Poznaję na nowo moje dzieci. Niesamowite jak oni się zmienili przez te niecałe półtora roku kiedy to ja udawałam, że robię karierę. Ile straciłam z ich życia? Zapewne dużo zważywszy, że od momentu wydania ich na świat byłam cały czas z nimi. Byłam świadkiem każdego potknięcia, beknięcia, problemu.

Sielanka trwa! Nadrobimy :)



.
A od wczoraj Franek szaleje. Osiągnął masakryczną wartość ( ja załapałam się na wiadomość, że kosztuje przeszło 5 zł, potem było "tylko" ponad 4 zł). I pomyśleć, że jak braliśmy kredyt majaczył ledwo ponad złotówkę.

Ale wolę pomyśleć o tym jutro....
Albo zostawię to Ślubnemu. On już był bliski zawału, po co i ja mam się zbliżyć do tego stanu!