czwartek, 30 kwietnia 2015

Dzień 30 kwietnia 2015 stał się dniem, kiedy ponownie odzyskałam bezpłodność kontrolowaną. Od dzisiaj na trzy lata mam luz blues. Potem zacznę się martwić. Do tego łudzę się, że znowu zapomnę jak to boli.

Tyłozgięcie macicy. Też coś! I dlatego cierpiałam bardziej.
Niby trzynastego w piątek jestem urodzona, czyli że pod szczęśliwą gwiazdą. A jednak nie do końca doskonała! Tyłozgięcie. I pomyśleć, że mi do tej pory nie przeszkadzało.

piątek, 24 kwietnia 2015

Rozmowa a propos naszej miłości do młodszej latorośli przeprowadzona. Delikwent zarzuca nam, że bardziej kochamy Bartka, bo miał 2 dni wolnego od szkoły - egzaminy gimnazjalistów plus trzeciego dnia cala szkoła była w kinie.

Gimnastyka zaliczona, obiad właśnie skończony, mieszkanie doprowadzone do czystości.

Jedno pranie wisi już na tarasie, kolejne lata w pralce. I wszystko przed dziesiątą.

Idę sadzić rzodkiewki i za anglika się biorę.

czwartek, 23 kwietnia 2015

Maszyna ruszyła. Wczoraj rozkręciła ją Loff. W jej głosie i esach było tyle mega pozytywnej energii, że dzisiaj odkurzyłam matę i odpaliłam Mel B. Cóż, laska się zgrzała i twierdziła, że się poci. Widać bryza oceanu nie dawała rady słońcu. U mnie w domu żar z nieba się nie lał. Co najwyżej za oknem słońce grzało bardziej niż w dniach ostatnich.

Jak wspomniałam, Mel się zgrzała. A ja kurwa nie! Dorzuciłam dodatkową serię brzucholi i pośladów i czułam niedosyt.

Dlatego zaliczyłam również rolki i bieganie.

Dwa miechy do wakacji, które to w całości spędzam nad jeziorem. Będę paradowała z rozstępami na każdym centymetrze ciała, ale za to z jędrną dupą! Taki jest plan.

A Loff nie poznała mego małżonka szanownego. Podwiozła mi rozpiskę treningów. I swemu małżowi chciała wmówić, że ten koleś, który mija właśnie moją furtkę, to pewnie jakiś gość. Nasz gość. Normalnie nie poznała mego chłopa. A przecie mówiłam, że zmienił styl życia i zmizerniał w ostatnich tygodniach. I nadal mizernieje. Mało go się zrobiło. W łóżku szukam, bo zaczynamy się w nim gubić. Mówiłam, ale chyba nie słuchała uważnie.

Tak czy siak jak już załapała, a mój szanowny mąż się odwrócił do niej plecami, to dziwnie szczękę miała rozdziawioną i nerwowo gestykulowała, wskazując mi gabaryty Ślubnego.

No więc ten tego ten... Ślubny mi młodnieje i się wylaszcza, więc i na mnie pora. Lata mogłam tyć i chudnąć i tak wyglądałam przy nim na kruszynę. Niedługo będę jednak musiała zadbać o siebie. Dlaczego właśnie nie teraz?!!!

Przestawiłam się w głowie na zdrowy tryb życia, zdrowe żywienie. Nie na chwilę, na miesiąc, trzy, rok.... Nie! Już na całe życie.

Blender właśnie co dostałam, więc teraz zaczyna się era koktajlowa. Tylko dajcie mi instrukcję przeczytać :)

sobota, 18 kwietnia 2015

Pozytywnie patrzę na świat. Mam więcej czasu dla siebie. Wprowadziłam swoje zasady i powoli, po cichu je realizuję. Chłopaki jeszcze się nie połapali. Motywujące, bo od razu są skutki. Boję się pisać, żeby nie zapeszyć. Ze mną jak z bańką. W jednej chwili może rozlecieć się na kawałki. Na razie kawałki wchodzą na swoje miejsca. Jeszcze muszą się posklejać.

Bartek zaczyna płynnie czytać. Załapał gramatykę. Powoli zaczyna łapać tabliczkę mnożenia. I co z tego, że materiał szkolny wymaga już w pełnym zakresie. My opanowujemy początki. Małymi kroczkami dobijemy do reszty, a może nawet będziemy w czołówce. Dzieciak zaczyna wierzyć w swoje możliwości. A to najważniejsze.

Dawid składa krótkie wyrazy. Ćwiczymy literki i składanie wyrazów. Młody sam się rwie.
Walczymy też z gadatliwością. Zwłaszcza jak robimy lekcje. Bartek potrzebuje ciszy. Niestety.
Czekam aż wreszcie kurzajka odpadnie. Czekam kiedy przyzwyczai się do aparatu silikonowego na zęby, by mógł przespać całą noc, a nie tylko kilkanaście minut podczas wieczornego czytania. Czekam również kiedy rana na łokciu zacznie ładniej wyglądać, bo na razie ma strasznie rozbabraną - cały Dawid, jak upadać to konkretnie!

Czekam również na Męża mego. Od wczoraj, kiedy to wyjęłam wkładkę, mam chcicę jak kotka w rui. Mąż bawi u kuzyna na wsi. Żużel oglądają i najdalej za godzinę powinien być. Więc czekam.

Czekam też na kulki gejszy. A co! ( tylko trzeba zamówić ).

piątek, 17 kwietnia 2015

Ostatnio też następują we mnie zmiany.

Obym tylko nie wykrakała rewolucji w życiu, zważywszy, że dzisiaj również idę wyjąć wkładkę.

To nie o takie zmiany chodzi!

Po prostu mam wrażenie, ze w życiu przeszłam na kolejny level. 

I nie chcę tego zapeszać, bo jak to tylko stan przejściowy.... mogę załapać załamkę.
Podle się czuję. Rano wstałam po to, żeby zaraz wrócić do łóżka.
Zresztą byłam przekonana, że jest sobota i ciężko się zdziwiłam, że mogłam być tak głupia, żeby budzik nastawiać. Wyłączyłam i spałam dalej, wmawiając Dawidowi, który gadał nade mną, że dzisiaj sobota.
Jeden jedyny raz cieszyłam się, że moje dziecko gada od momentu obudzenia, czyli od około szóstej do samego zaśnięcia, czyli do około dwudziestej ( plus w nocy jak wstaje do dwóch razy na sikanie!). I że gada nade mną, jak już rozgości się w moim łóżku.
Trzydzieści minut od wyłączenia budzika, dostałam olśnienia. A może ten przebłysk nastąpił tylko dlatego, że żeby spać potrzebowałam pustej chaty, bez dzieci? Nie wiem, Tak czy siak mój mózg na ułamek sekundy wrócił do rzeczywistości.
Gdy ogarniałam potomstwo, zadzwonił mój mąż, że byłam rano tak nieprzytomna i pytałam po cholerę wstaje tak wcześnie ( nie pamiętam ), że on przyjedzie po młodego i odwiezie do przedszkola ( Ślubny wstaje w tygodniu w środku nocy i jedzie na salę, żeby przez godzinę napierdalać piłką do kosza - zupełnie dla mnie niepojęte! - fakt, że kilogramy lecą z niego z prędkością światła). Chyba się bał, że mogę wywieźć np do domu dziecka, albo do lasu. Zważywszy, że młodsze dziecię ostatnio wywołuje u mnie bóle głowy tym nieustannym gadaniem. No japa mu się nie zamyka na dłużej niż 2-3 sekundy.

No więc wyszykowałam dziecki do instytucji, wywaliłam za drzwi i poszłam spać. Niestety spanie przez kolejne trzy godziny niewiele zmieniło.

A potem pogoda ze słonecznej zrobiła się deszczowa na kilka minut i już wiem dlaczego bolała mnie głowa i nadal łupie kręgosłup.

O teraz znowu słońce świeci, jakby przed kilkunastoma minutami wcale nie padało.

wtorek, 14 kwietnia 2015

Didzie wyszła spora kurzajka na dużym paluszku u nogi. W pierwszej chwili myślałam, że to taki wielki pęcherz. Ale nie. Kurzajka! Czegóż to cholerstwo przypałętało się na tą małą stopę??? Nie wiem. Ale zadziałałam.
Kazałam Ślubnemu nabyć preparat na kurzajki. Zdziwiłam się, że oba me dziecięta podają mi jakąś nazwę i wyjaśniają, że smaruje się to takim pędzelkiem. ( Tak na marginesie ile reklam leci w przeciągu ok godziny dziennie, ile to łącznie dzieciaki moje siedzą przy pudle? Jeśli w ogóle siedzą tyle!)
Ślubny przytargał jednak inny specyfik.
Cóż, zamroziłam dziecku cholerstwo. Podobno odpadnie. Czekamy.
Jak nie odpadnie trzeba będzie powtórzyć za dwa tygodnie. Czuję, że będzie powtórka, bo spory przypadek :(
Na szczęście nie boli.
I jak na faceta, małego bo małego, ale faceta przystało, mam w domu inwalidę :). Skarpetki teraz przeszkadzają, trzeba kuśtykać, bo po co normalnie iść ( kurzajka nie zmalała, ani nie powiększyła się po zabiegu. zbielała tylko. i nie boli. chwilę szczypało ), trzeba jęczeć co dwa kroki i użalać się nad swym przechlapanym życiem.
Będę musiała delikwenta jutro też zostawić w domu ( dzisiaj został, bo Bartek też został ).
Jeden inwalida kurzajkowy, a drugi ma sraczkę ( i nic poza tym ).

czwartek, 9 kwietnia 2015

Ledwo starszego wypchnęłam za drzwi do szkoły, zapadłam w sen. Przespałam pół dnia. Spałabym dalej, gdyby nie telefony od ciotki. Jeden po drugim. Nosz kuźwa! Jak nie odbieram, to oznacza, że nie ma po co po sekundzie od rozłączenia dzwonić ponownie. Zwlekłam się z pościeli grubo po 14.00. Ból głowy na szczęście minął. Ale jak chciałam poczytać, to się okazało, że literki mi się zlewają i spierdalają ze strony. Po całej chacie mam porozwieszaną tabliczkę mnożenia. Dużymi cyframi. I też nie byłam w stanie odczytać. Wszystko się zlewało. Patrząc na wprost normalnie widzę co jest po boku. Przynajmniej kontury. A teraz wszystko wirowało jakby tornado się rozpętało po prawej i lewej stronie oka.
Moje przerażenie się rozkręcało. Po godzinie wszystko minęło. Tylko głowę mam ciężką. Co to było? Koniecznie muszę do okulisty.

środa, 8 kwietnia 2015

Moje pierworodne dziecię zdezerterowało po raz kolejny z lekcji. Co prawda zajęcia dodatkowe ( które podobno uwielbia ), ale gówniarstwo wykapowało, że nie koniecznie obowiązkowe.

Pierwszy raz zawagarował 24 marca ( nie były to zajęcia dodatkowe!), kiedy to napisałam smarkowi zwolnienie z ostatniej lekcji. Powodem była wizyta u endokrynologa w Mieście. OSTATNIEJ lekcji, jak pisałam. A młody przyszedł dwie godziny wcześniej. Nie powiem, że mi na rękę nie było. Obiad spokojnie zjedliśmy, co z moim niejadkiem ma ogromne znaczenie. On dużo czasu potrzebuje na jedzenie. Ostatnio pół bułki jadł półtorej godziny. No, tak że ten!

Wykład o ucieczce z lekcji dodatkowej dałam. Ale ostatnio też dawałam. Może tym razem dotrze.

sobota, 4 kwietnia 2015

Dwa ostatnie dni wyżywałam się w kuchni. Wczoraj na słodko.
Dzisiaj sałatkowo, szynkowo, pastowo i rzodkiewkowo.
Czuję się jak po zajebistym treningu na siłowni.
Ślubny mnie wkurzał. Co prawda dwukrotnie wstawał w środku nocy, żeby do siódmej rano wyrobić się z zakupami. Plus przygotował marynatę do szynki i zrobił nadziewane jajka. Poza tym przemieszczał się między kanapą a fotelem. I tarasem.
Ale po raz pierwszy w życiu stanie przy garach sprawiło mi tyle radości. Krojenie, łączenie, doprawianie...
I chuj, że ciastka mi nie wyszły. Ale tylko jedne na trzy rodzaje. A i tak jak już wszystko się pokończy, za jakieś dwa miesiące znikną, Te co nie wyszły.
Muszę częściej robić ciasteczka. Bo mi nie wychodzą. A muszą! I muffiny będę robiła. A co! Tak je uwielbiałam w Stanach. Fakt, że piekarnię miałam pod nosem i były świeżutkie. W NY pakowano jak kanapki. I to już nie było to :( To sobie sama upiekę. I dzieciaki zjedzą.

Ależ jestem pozytywnie naładowana!

Ciekawe na jak długo?...