środa, 30 września 2015

Co mi przyszło na stare lata!

Ale polazłam w krzaki. Z workiem z w-fem Didy. Bo zapomniał.

Dziwnie pod szkołą w czasie przerw. Jedną ławkę okupował dziadek z laseczką i obserwował wylewające się z murów szkolnych z dzikim wrzaskiem dziatki klas jeden-trzy.
Ominęłam potencjalnego pedofila i usiadłam ławkę dalej. Wydawało mi się, że obrałam dobry punkt obserwacyjny. Dziadek siedział na przeciw bramy. Mnie chroniły krzaki, a między nimi ogromna luka.

Luka może i ogromna, ale wzrok nie ten. Nawet okulary nie pomagały.

Wstałam i przemknęłam w stronę furtki. A tam! Stoi taki podejrzany z wąsem. I obserwuje te małolaty! Chryste! Ciut dalej od wąsatego jeszcze kilku takich obserwatorów. Ja wiem, że po dzieci przyszli. I czekają. Ale wygląda to jak wygląda.

W pozycji wpół zgiętej starałam się zlać z krzakiem. Ja to musiałam dopiero wyglądać!

I sterczę z gałęzią między okularami. O tej między nogami nawet nie wspominam.

Obserwuję. Dzieciorów pełno, ale moich ni wida ni słycha.

Ślepa jestem, oczy mi łzawią. Kuźwa! Wyplątałam się z krzaczora i zwiewnym chodem przemieszczałam na otwartej przestrzeni boiska. Nadal dzieci swych nie widząc! Póki Dawid nie odbił mi się od brzucha. A za nim wpadła na mnie Julka. Przedszkolna i obecna miłość. Obopólna.
- Mama, co ty tutaj tak chodzisz? - przecie nie powiem, że obserwuję tych małych dupków ( jeszcze ich nie wypatrzyłam. cóż swoich nawet bym nie dojrzała w tej zgrai.), którzy to od dobrych dwóch tygodni dokuczają Młodszemu. A młodego broni Bartek. Panie od tygodnia nie rozwiązały problemu. Młodzi mają zielone światło. To oznacza, że mogą działać na własną rękę. Skoro szkoła nie działa, ja nie pozwolę, żeby mi dzieciaka prześladowali. Ale na własne oczy chciałam zobaczyć, jak to wygląda.
- Przyniosłam ci worek ze strojem. Zapomniałeś.
- No tak. - i poleciał z Julką.

Ja krążę dalej, ukrywając się przed nauczycielkami. Zwłaszcza, że dojrzałam panią Magdę, wychowawczynię Bartka. No ostatnio nie pałam miłością. Alergię mam. I dziwnie mnie ręce pieką na widok szeroko uśmiechniętej fałszywej blondynki.

Długo nie czekałam pojawił się oprawca, machał coś łapami ( taki zgiełk na tym boisku, że ja nic nie usłyszałam, ale mój Bartek już owszem. a byliśmy w równej odległości od smarkacza. tylko syn mnie nie widział.) i mój Bartas wystartował. A ja głupia się wydarłam: Bartek!!!
A mogłam poczekać. Może by mu przypie....walnął i byłoby po problemie?

Tak czy siak gówniarz nie robił sobie nic z mojej obecności. Drugi, wskazany przez me dzieci, też niezbyt czuł respekt przed osobą dorosłą. ( No jak byłam w drugiej klasie i pojawiał się rodzic z uwagami, to chociaż udawałam, że mi głupio. A często było mi głupio.) A ci nic. Głupie uśmiechy. Bezczelne odpowiedzi.

Zapowiedziałam, że wezwę rodziców jak się powtórzy sytuacja. A jak to nie pomoże, to nie będę już miła.

Ledwo odeszłam, gówniarze zaczęli swoje przepychanki. Bartek mi zrelacjonował, że jak zobaczył, że Dawidowi dokuczają, podbiegł, zlustrował czy kamera go nie obejmuje i pani nie ma w pobliżu ( spryt po matce!) i chwycił za kark i do ziemi prawie przycisnął.

A potem opowiadał pod klasą Oskiemu. Podsłuchała Marcela, że Bartka brata ktoś zaczepia i Bartek go broni i doniosła pani Magdzie ( siet!- pomyślałam w pierwszej chwili. ta z pewnością znowu doczepiła się do Bartka i nie wysłuchała, tylko winę na niego zwaliła). Ale o dziwo nie. Porozmawiała z Bartkiem i poszła z nim do wychowawczyni prześladowców. Podobno są wezwani rodzice tych drugoklasistów.

I po co ja w te krzaki lazłam?! Dzieciarnia sama sobie poradziła.

Zostało mi czekać co z tego wyniknie. Bo że tego nie zostawię to oczywiste!

 

niedziela, 27 września 2015

Z tegoż powodu, że Ślubny przeziębiony bardziej ode mnie, to mnie dopadła przyjemność pójścia z Bartkiem na mszę i zebranie dla rodziców dzieci komunijnych.
O dziwo krzyże się nie poodwracały. Obrazy nie pospadały.
Wielkie było moje poświęcenie, zwłaszcza, że młody mnie obserwował bacznie ( cóż 4, może 5 raz w kościele w swym życiu) i musiałam się udzielać. Ale do czasu! Jak wyrwałam z "wierzę w boga" zadziwiająco głośno myląc słowa, zaprzestałam czynnego udziału. Zwłaszcza, że jakaś stara ropucha zmierzyła mnie potępiającym wzrokiem.
Owsiki w dupie i ukryte adhd uaktywniło się we mnie szybciej niż u młodego.

 Potem klęknięcie przed ołtarzem i "przyjdz do mnie panie Jezu!" przed Hostią i do ławki.
Bartek obserwował księdza uważnie i gdy ten chował Hostię, wypalił całkiem głośno:
- Mama, a po co ksiądz chowa to okrągłe do tego sejfu?
- Synu to hostia. ( przynajmniej mam taką nadzieję). - A to nie sejf, tylko... ( nosz cholera! tylko co?) wiesz, zapytamy babcię Ikę.

Wracam do domu i relacjonuję Ślubnemu. Ślubny z przekonaniem na twarzy:
- Przecież to konfesjonał!

Uhm. Konfesjonał! Na ołtarzu!
Wiedziałam, że niezbyt dobry pomysł z tą komunią. Ale się teście uparli. Akurat ci, którzy najczęściej bywają tam, gdzie ja teraz co tydzień będę kwitła i słuchała tych farmazonów. Wcale się nie dziwię, że dzieci się nudzą.

Honor rodziny uratował dziadek. Babcia Ika, najbardziej zaangażowana w wiarę ( co tydzień w kościele odkąd pamiętam) jakoś zapomniała, że ten sejf to TABERNAKULUM.

Pierwsza lekcja za mną!


piątek, 25 września 2015

Minęła godzina trzynasta, a ja jestem obżarta.

Tarta jabłkowa już upieczona, teraz w kolejce do piekarnika pchają się sakiewki ze szpinakiem i fetą, a zaraz za nimi (myślę, że się już wyrobię z ciastem) ciasteczka czekoladowe.

Jakby za mało mnie przy tej słonecznej pogodzie porąbało, to jeszcze szykuję składniki na zupę serową.

Także ten... dzień w kuchni... Żmija nie może się ruszać. A to dopiero połowa zrobiona!

środa, 23 września 2015

Wraca Bartek ze szkoły. Ledwo drzwi się za nim zamykają, dzwoni mój telefon. Patrzę, mama Mirka.
- Dzień dobry. Mirek mówi. A Bartek mnie dzisiaj popychał i uderzał. ( jak ja donosicieli nie znoszę!) Ale podziwiam odwagę. Mój by tego nie zrobił. I jeszcze chodził cały czas za mną. ( z tego co pamiętam, to Bartek już drugi rok skarży się, że Mirek za nim chodzi i go wkurza. I też ostrzegał wtedy, że kiedyś mu wymaluje, bo inaczej nie dociera. I chyba nadszedł ten czas.
- Ok. - odpowiadam. Porozmawiam z Bartkiem.

Porozmawiałam. Wersja Bartka ( niezmienna od miesięcy):
- Ale mama! - łzy w oczach, stres.
- Ale się nie denerwuj. Nie będę krzyczała. Chcę poznać Twoją wersję. Jakakolwiek by ona nie była. I obiecuję, że nie będzie kary, nie będę krzyczała, chcę tylko znać prawdę. Jak mnie okłamiesz, a prawda zawsze prędzej czy później wychodzi na światło dzienne, to wtedy masz przerąbane. Rozumiesz?
Oczy zrobiły mu się ogromne. Cóż! Dawno takiego wyluzowania nie miałam i zazwyczaj nerwowo reagowałam. Ale kiedyś trzeba coś ze sobą zrobić. Więc to pierwszy krok.
- To nie tak. Mirek kłamie. Już od pierwszej klasy ci mówię, że Mirek za mną chodzi, przeszkadza w zabawach i jeszcze straszy, że pójdzie naskarżyć swojej cioci. A ona jest nauczycielką w naszej szkole. I ciągle to samo gada. I chłopaki też mają go dość. I jutro ma dostać od wszystkich, żeby się odczepił. To znaczy może się z nami bawić, ale niech nie łazi za mną i nie gada ciągle tego samego.
Aha.
Dziecku wytłumaczyłam, że ma mu jutro jasno i wyraźnie powiedzieć, że ostrzega ostatni raz, że go denerwuje jak za nim chodzi i ciągle powtarza to samo. Jeżeli nie dotrze, to niech sobie radzi jak umie, bo ileż można. Absolutnie nie ma go jutro bić. Ma dać mu szansę. Chłopakom z klasy też ma wytłumaczyć, żeby dali Mirkowi szansę.
Po czym zadzwoniłam do mamy Mirka i dokładnie powtórzyłam wersję Bartka. Powiedziałam, że wytłumaczyłam Bartkowi, że nie ma bić Mirka, ale mu wytłumaczyć co dokładnie go denerwuje. Że jak to nie podziała, to ja się nie mieszam.
Potem poplotkowałyśmy chwilę o pierdołach. Ot i tyle. Niech sobie radzą.
Z młodszym nie odrobiłam angielskiego, bo mi się plan pomieszał. Przed wyjściem do szkoły wepchnęłam szybko podręczniki i poprosiłam, żeby powiedział pani przed lekcją. Cóż! Zdarza się. Nawet zaspałam prawie na 10.45. Nie każda matka musi być idealna. A wspomnę tylko, że Bartka oddelegowałam na 8 do szkoły. I zasnęłam z Dawidem na plecach ( ja śpię na brzuchu, a młody z ipadem na moich plecach. uwielbiam to. czuję też niestety, że niedługo się skończy ten czas. młody rośnie...)

Mało tego. Wgapiam się w plan i ... nosz cholera no! Bartek szykuje się do babci ( Dawid już tam jest, więc i starszego dupa pali ), a mi tu angielski wskakuje przed oczy. Zaglądamy w ćwiczenia - trzy do zrobienia. Fak! Zaglądam do zeszytu - miesiące, liczebniki do 20 i alfabet. Kurwa! Kurwa! Kurwa! A żeby było śmieszniej - mają z tą samą panią.

Bartek ryk na końcu nosa. Odbębniliśmy część pisemną. Alfabet ciut ćwiczył po południu, ale pamięć zawodna. Widzę po dzieciaku, że i tak nic już dzisiaj nie zapamięta.

Puściłam do babci :)

Nadrobi jutro. Co będę dzieciaka męczyć, jak moja wina. ( Loff, widzisz jakam dobra?)

A nauczycielka już opinię sobie o mnie wyrobi :). A mi to lata koło nosa. Nie będę dzieciaka stresowała. I już!

wtorek, 22 września 2015

Dzisiaj zaszalałam. Zostawiłam dzieci w domu i spałam do 10:55.
Celem zostawienia nielatów w domu było doprowadzenie ich do stanu używalności i podawania kropli, witamin, inhalacji.... Bo ni to zasmarkani ni to zdrowi. A że grypa ponoć panuje, to wzięłam sprawy w swoje ręce... i  przy okazji się wyspałam.

Nadrobienie materiału szkolnego z Bartkiem minęło błyskawicznie. Współpracował zadziwiająco chętnie. I nie było problemów ze zrozumieniem polecenia, a potem z wykonaniem zadań.

Na drugi rzut poszedł Dawid, kiedy to Bartek był na angielskim. Wcześniej sobie wykombinowałam, że zrobi część, pojedziemy po starszego i dokończy. A tu zaskoczenie. Rozmawiałam raptem 10 minut z babcią tychże dzieci. Zeszyt i ćwiczenia leżały otwarte na stole. Kiedy skończyłam rozmawiać, zadania były zrobione. I jeszcze pretensje, że tak mało.

Nie jestem przyzwyczajona do takiego rodzaju pracy z dzieckiem. Oj nie. Bartek mnie nie rozpieszczał. Spokojnie siedziałby około godziny nad tym, co młody opanował w dziesięć minut.

I niby z tego samego ojca i z tej samej matki są. A jakże niepodobni do siebie.

wtorek, 15 września 2015

Nie wierzę. Tak normalnie. Zwyczajnie. Nie wierzę.

Dawid wreszcie ma coś zadawane. Dzieciak się cieszy. A jak zaskakuje. Mnie przede wszystkim. Mnie zaskakuje. O ileż inne podejście, niż Bartek.
W zeszłym tygodniu na przykład, młody odrobił zadanie domowe na lekcji informując panią Anię: Mogę zrobić teraz, nie? Szkoda mi czasu tracić na lekcje w domu.
I tyle na temat.

Dzisiaj wpadł do domu, rozpakował plecak. Walnął książki na stół. Mama, zrobię zadanie domowe, dobra? i będę miał spokój.
Spoko. Co się mam czepiać. Zresztą zajęta byłam zbieraniem szczęki z podłogi. Bo że to tak łatwo z młodszym będzie? W końcu starszy przyzwyczaił mnie do wielogodzinnego ślęczenia nad zeszytem i ciągłej kontroli czy jest w zadaniu czy w świecie wyobraźni, odległej galaktyce.
Więc pozbierałam tę szczękę i chcę luknąć młodemu przez ramię z czym walczy w ćwiczeniach.
Już nie walczył. Na stojąco zrobił. W biegu. I tyle.

Boszeeee!!!! Jakie mnie szczęście spotkało. Nie będzie tak źle! Nie będzie!!!! Z jednym posiedzę, a drugi sam się ogarnie. Boszeeee, czym zasłużyłam????

Chwila minęła i wrócił Bartek. Zjedliśmy obiad. ( Do obiadu nie zapowiadało się, że szybko zorganizuje się do lekcji. Bawił się klockami. Filmiki minecrafta oglądał. Zwlekał.)

Po czym po obiedzie rozwalił się z książkami na stole, tymże samym przy którym godzinę wcześniej walnął ćwiczeniami młodszy. I na moje kolejne zbieranie szczeny, walnął prosto z mostu: Mamaaa, ale ty sobie tam rób, co robisz. Nie przychodź. Sam zrobię. potem najwyżej sprawdzisz.

Kuźwa, co jest? Matrix? Mamy Cię? W solniczce ktoś mi podmienił towar? Tabsy pomieszałam?
Nie!!!!! Przecież ja śpię!!!!! - krzyknęłam  w kuchenną przestrzeń, jednocześnie szczypiąc się w udo. Kurwa! Bolało.

Podejrzewam, że podmieniono mi dzieci i mam ich klony. Nieuchronnie szala posiadania psa przechyla się na TAK. Zachowanie w szkole u Bartka zmieniło się diametralnie. Jakby nie on. Nie przeszkadza na lekcjach, robi zadania, udziela się i co najważniejsze orientuje się mało wiele co się dzieje na lekcjach.
Dawid dla odmiany wpadł w rytm szkoły tak jakby żył w nim od dawna. Prawa ręka pani. Nie zostawia niedokończonych spraw ( jak wychowawczyni powiedziała mi, że porozmawiamy na wywiadówce, przyzwyczajona już doświadczeniem, spytałam młodego, co przeskrobał w szkole. twierdził, że nic. A na drugi dzień wprost spytał panią o co chodzi, bo przecież on jest grzeczny.) Niecierpliwi się, że nie czytają, nie mają zadawane. Jak już coś jest to chętnie siada i odrabia ( nawet kilka kartek za dużo - jak dostał ćwiczenia dodatkowe, to odebrał to dosłownie i u dziadków przerobił sobie część materiału, dodatkowo.)

Jak tak dalej pójdzie, będę miała psa i jeszcze dużo czasu dla siebie.
Ale jakoś aż tak optymistyczna nie jestem. Chwilowo mało mają zadawane. Jeszcze się zacznie...
 

poniedziałek, 14 września 2015

Czuję, że żyję.

I ten spontan, którego nie przeżyłam od lat.

W piątek dzwoni mój Ślubny. Popołudnie. Misia, jedziemy do Kangura jutro? ( Od tej chwili wiedziałam, że już się zgodziłam.) Na mecz pójdziemy. Julita zaproponowała. Chce nas poznać.

Julita. Nowa dziewczyna Kangura. Wreszcie.

Jeszcze kilka tygodni temu byłabym na NIE. Zdecydowanie.
Ale teraz nie odmówiłam sobie spędzenia kilkunastu godzin w moim raju. W lesie. Z dala od ludzi. Blisko zwierząt.

Dzięki mojej nowej JA, spędziłam zajebiście weekend. Poznałam Julitę i jej córkę.

Napatrzeć się nie mogłam na bijące od nich szczęście. W każdym geście, spojrzeniu...

Loff ma rację. Też im zazdroszczę. Tych motyli w brzuchu. Niepewności. Odkrywania nowych rzeczy w drugiej osobie. Fascynacji. Nienasycenia. Spojrzeń. Gestów. Dotyku.

Ja już wiem na czym stoję. Znamy się jak łyse konie ze Ślubnym. Wprowadziła się do nas rutyna. Codzienność. Problemy. Oni tego nie mają. Oni napawają się sobą. Jest ta magia. Czułość. Troska. Poznawanie. Ja już przewiduję, co mnie zaraz wkurwi - oni jeszcze wad nie widzą :)

Doładowałam akumulatory i z szaloną werwą objechałam markety w naszej Wsi z samego rana, bo Bartas przypomniał sobie o zeszycie w pięciolinie ( a raczej ja rozanielona po weekendzie zapomniałam, że mam jakiekolwiek obowiązki i zadania do wykonania ). Zrezygnowana wyskoczyłam z auta przed skrętem do szkoły. RUCH. I pani miała. Z rozpędu wzięłam dwa. Bo tylko tyle miała.

Potem leciałam z młodszym, który to dzisiaj na popołudnie szedł, zanieść Bartkowi śniadanie. Bo zapomniałam mu dać. Wkuwałam hymn szkoły z Dawidem sprzątając mieszkanie. A jeszcze potem przeżyłam wizytę ciotki połączoną z odrabianiem lekcji.

Teraz mam czilałcik.


piątek, 11 września 2015

Podrzuciliśmy bez ostrzeżenia dzieci dziadkom i pojechaliśmy do miasta na zakupy.
Szlag! Otwarcie nowej części galerii. Pełno cukierkowych, takich samych lasek z ulotkami.
Jakieś wrzaski i konkursy. Kuźwa. Nie dość, że nie znoszę zakupów i łażenia po sklepach ( taaa, jak każda typowa baba :P ), to jeszcze trafiam na miliony grupek nastolatków polujących na miliardy balonów.

Nieważne. Portki i bluza we wrotki moje :)
Ślubny wybrał identyczne spodnie. Oczywiście z działu męskiego.
Nawet kolor ten sam :)

Podjeżdżamy po nielaty do dziadków, a tam kiełbaski na grillu, sałatka z pomidorów ( akurat na moje Hashimoto. Cóż uwielbiam!), pieczony chlebek ( gluten!!! braaawo!). I nie mam tu pretensji do babci mych dzieci. Diety jeszcze nie wprowadziłam, ale się przymierzam. Obawiam się tylko, że żebra mnie będą kłuć w nocy. Jak wykluczę wszystko czego ponoć mi nie wolno.

Po przełknięciu spalonego chleba, Bartek wywołał mnie na bok i konspiracyjnie zagaja:
- Mamo, ja wiem co to jest marihuana.
O żesz!!! Grubo!
- Taaak? A co to jest?
- Nie wiesz?- wyraźnie zaskoczony, że odkrył to cudo przede mną. To się pali, ale to nie są papierosy. I wiesz co?- ścisza głos. Po tym się podobno ciągle śmieje.
- Taak. A skąd wiesz o tym? - detektyw Rutkowski się we mnie obudził.
- Wiesz... No Oski mówił. Bo on oglądał taki program, wiesz.
- Aha. Ale wiesz, że nie wolno palić papierosów?
- Uhm.
- I niczego innego. Zdrowie się tylko traci. I bardzo ... no jest to szkodliwe!
- Ale ja mamuś to wiem. Tylko Ci mówię. Żebyś też wiedziała. Bo nie oglądasz telewizji.

I poleciał na trampolinę.

czwartek, 10 września 2015

Oczy mnie bolą. Może nawet nie bolą, ale przeszkadzają.
Najchętniej wyjęłabym, zamoczyła w wodzie, potem nawilżyła i wsadziła na miejsce.
Od dawien dawna przeszkadza im wiatr, słońce, cienie, maskary, ba! nawet fluid ( a przecież w oczy nie wcieram!)
Mam uczucie jakby wyschły na wiór. Do tego jakby mi ktoś piasku w oczodoły nasypał. Wepchnął pod powiekę rzęsę i wpakował takie włoski... no takie drobne... o! z wacika na przykład.

Krople pomagają na pięć minut.

A do tego są momenty, że obraz mi się rozmazuje. Obraz tracę.

Nie mogę czytać tyle ile bym chciała :(.

A na domiar złego obudził mnie w środku nocy straszny ból głowy. Promieniował od oczu do uszu, skronie pulsowały.... ryczałam z bólu. Myślałam, że pogotowiem się skończy.

Kurwa mam dość! Kolejny lekarz....
Młody bije w szkole dzieci. I używa brzydkie wyrazy! ( ciekawe kurwa po kim!)
Zrobiłam kolejne trzepanie mózgu. ( Rano padło na Bartka. ) Chodzą jak nie oni!
Ciekawe tylko jak długo?

Wyjęłam pasek. Nie, nie dostał na dupsko ( a powinien ). Zapowiedziałam, że skoro on bije za to, że ktoś do niego pyskuje, to już może się obkładać poduszkami. Bo Dawid w domu pyskuje za całą armię siedmiolatków! I ja teraz tak samo będę go traktowała, jak on kolegów. Za pyskowanie.

Wreszcie widziałam po nim ( a rzadko się to zdarza ), że ma strach w oczach.
Dobra, nie o to chodzi, żeby me własne dzieci się mnie bały. Tylko do tej pory młody miał zadziora i diabła w oczach. I jeszcze się stawiał i kombinował tak jak stał. Zero skruchy! Tylko cwaniactwo i olewactwo moich/naszych wypocin.

Dzisiaj widziałam w tych oczach coś innego.
I dzisiaj mam w nosie, a nawet głębiej, czy to był strach.
Ma się zachowywać jak porządny człowiek, a nie jak menel.
I mam nadzieję, że dotarło, bo pożałuje.

Przyszedł moment, że przegięli.
Przyszedł moment, że mają przerąbane.
I lepiej, żeby dotarło!

wtorek, 8 września 2015

Latam ciągle po tych lekarzach, to mam za swoje. Dorobiłam się przeziębienia. Bardziej od Ślubnego pewnie niż z przychodni endokrynologicznej, który to zaniemógł w niedzielę, a w poniedziałek już mu przechodziło.
Mi wylazło i ledwom żywa. Dzisiaj. Jutro spodziewam się poprawy samopoczucia. Przynajmniej tak sobie wmawiam.

Ale ja nie o tym. Skoro ja zasmarkana i niewyraźna ( rutinoscorbin gówno pomaga na wyrazistość człowieka!), to Ślubny zdeklarował się, że pójdzie na zebranie do naszego pierwszoklasisty. Żal mi trochę, że coś tracę ( tak, taka głupia jestem! zamiast się cieszyć, że chłop chętny i dzięki temu mam czas na tą notkę). Przywykłam, że to ja uczestniczę w życiu nielatów od A do Z ( pierwsza kupa, pierwszy rzyg, pierwszy uśmiech, pierwszy krok, pierwszy guz....), mam wszystko pod kontrolą i na wszystkich spędach rodzicielskich byłam zawsze ja i czasami łojciec tychże dzieci.

Więc poszedł. Pewnie się spóźni, bo wychodził jak zawsze na ostatnią chwilę ( zupełnie nie rozumiem, jakim cudem ten chłopak ma wszystkie finanse korporacyjne pod kontrolą). Na szczęście jest tam moja Loff. Ona dopilnuje, zanotuje, przekaże i jeszcze przypomni ( przynajmniej mam taką nadzieję).
Ciekawe, jakie wrażenia będzie miał Ślubny po swym pierwszym zebraniu.
I ciekawe o ilu najistotniejszych rzeczach zapomni.

niedziela, 6 września 2015

Pewien etap już przeminął. Nieodwracalnie.

Moi synowie już nie są dziećmi. Mam w domu chłopców.

Tacy jacyś dorośli się wydają. Nawet u Dawida zanikły dziecięce krągłości. Wylaszczył się. Nawet bardzo.

Żal mi tego czasu.

Na szczęście jest Leo. Prawie miesięczny synek szwagra. Przy nim nasycam się niemowlakiem. Małymi rączkami, stópkami.... A potem wracam do domu i mam przespaną noc. Ten jeden raz kiedy wstaję do Dawida, to już pikuś przy tym jak byli maleńcy.

Dzisiaj przyszedł też na świat synek dziewczyny Dawida. Czyli zostałam babcią :))) Buhahhaha.
Cóż! Młody zakochał się w dwudziestoletniej siostrze mojej koleżanki z eks pracy. I od przeszło pół roku nie zachwycił się żadną inną dziewczyną. I nawet nie przeszkadza mu, że Ksana ma chłopaka, ojca swego dziecka. Obserwuję Młodego i jego zaangażowanie. Ciekawe kiedy mu przejdzie. Chwilowo planuje studia w Mieście. Tam teraz mieszka jego miłość :)
Chłonę tych moich synów. Zaciągam się ich zapachem. Młodością i zapałem w jaki odkrywają świat.

Mam w sobie spokój. Obserwuję. Analizuję. Wyciągam wnioski. Wrzuciłam na luz.

Piekę ciastka. I bułki.

Czas tak niemiłosiernie zapierdala, a ja łapię te małe chwile.
Nie planuję. Mam tu i teraz. Jest zajebiście!

wtorek, 1 września 2015

Tak mnie ten budzik wybudził, że dopiero usiadłam.

Najpierw rozpoczęcie. Z wywieszonym językiem wypchnęłam Bartasa w stronę lasencji z jego klasy, które kątem oka przyuważyłam. I biegiem na "górne boisko", bo tam niecierpliwy głos nawołuje "Pierwsza ceee, proszę się ustawić!!". Spoko, ale kuźwa gdzie? Oooo!!! Loff maj stoi. Jak dobrze, że ona nie dość, że po rozum się załapała, to i nie przegapiła kolejki u Świętego za wzrostem ( nie to co ja! jednak ten rozum jej spadł i ciut spaczony jest. i za to ją ten teges. no!) Dzięki Loff mój pierwszoklasista nie spóźnił się na wymarsz na oczy gapiów tłumnie zastawiających trawniki, czyli nas, rodziców.

Z tego co widziałam, to gadał większość przemówień i inszych pierwszowrześniowych bzdetów. A w klasie... No w klasie, to miał minę męczennika zanudzonego do granic wytrzymałości. Wychowawczyni mówiła trzecią minutę. To ponad siły zachowania ciszy przez Dawida.

Po rozpoczęciu szlag trafił moje plany: lody, pizza własnej roboty, bułki upieczone przeze mnie.... Nielaty poleciały do dziadków... i zostały tam większość dnia. nie żebym narzekała. Nie, nie!

Tym czasem nie bardzo wiedząc co z wolnym czasem robić, postanowiłam odkurzyć pokój. Utknęłam na 4, może 5 godzin. "Odkurzyłam" wszystko. Wytargałam dwie siaty makulatury. Lżej mi.

Opuszczając pokój nielatów, puściłam ich w drzwiach. Na nocny spoczynek.