wtorek, 27 października 2015

Zdecydowanie ten dzień nie należy do najlepszych.

Wstałam do tego chyba lewą nogą.

I lada chwila, dokładnie za dwa dni, dostanę okres. I to już powinno wszystko tłumaczyć.

Wstałam z bólem głowy, jajników, części naddupnej pleców.

I jeszcze jakby tego było mało, miałam wrażenie, że ktoś mi niezły łomot bejsbolem sprawił.

Po wydelegowaniu dzieciarni do instytucji najchętniej walnęłabym się do łóżka. Ale nie! Od siedmiu miesięcy czekałam na wizytę w poradni genetycznej. Przygotowano mnie na wielogodzinne przemieszczanie z gabinetu do gabinetu, więc zaopatrzona w książkę, kanapki, wafelki, wodę ( karimaty i jaśka tylko nie wzięłam) odesłałam Ślubnego z Miasta do naszej mieściny ( w końcu leci chłop w delegację, samolot nie poczeka). Odebrać miał mnie teść.

Jeszcze wczoraj kompletowałam wszystkie możliwe badania. Upewniłam się, że dokumenty które kazano mieć ze sobą oby na pewno mam. Miałam. Wszystko miałam, co trzykrotnie powtórzyła pani recepcjonistka te siedem miesięcy temu.

Rozsiadłam się z książką i czekam w kolejce. Dwie osoby przyjęte, pani doktor wychodzi na przerwę ( nie wiem od której przyjmuje więc mnie to nie niepokoi, w końcu lekarz też człowiek i śniadanie mu się należy). Szkoda tylko, że pani doktor wyglądała na 150 lat plus vat. Trochę mnie to przeraziło, ale książkę miałam przed nosem, wiele nie myślałam, czy szanowna dochtórka dożyje do mego wejścia. Bardziej się obawiałam, że mnie nie zauważy, bo dziwnie przymknięte oczy miała. Może taka uroda...

W końcu po godzinie czekania weszłam. Niezły czas jak na ilość osób.

Weszłam, żeby po 3 minutach wyjść! "Mamusia musi najpierw zrobić badania. Trzeba ustalić czy ma jakiś tam gen. Jeśli tak, to wtedy mnie przebadają. Inaczej sensu nie ma."

I tu piorun mnie strzelił. Po jaki chuj w takim układzie czekałam bezczynnie te siedem miesięcy?!!! Mogłam "mamusię" przebadać! I po jaki chuj ta natapirowana blond emerytka siedzi w tej pieprzonej rejestracji? Przecież do jasnej cholery trzykrotnie się upewniałam co będzie potrzebne, żeby zacząć procedurę badań.

Tym sposobem dzwoniłam po teścia niecałą godzinę po tym jak Ślubnego odesłałam.
Bez sensu teść musiał po mnie jechać, bo Ślubny spokojnie by zdążył.
Bez sensu pół dnia miałam w dupie.
I gdyby nie delegacja, Ślubny bez sensu marnowałby dzień urlopu.

Teraz zanim mama zrobi potrzebne badania, zanim znowu wyznaczą termin....
E tam, nie chce mi się nawet pisać!



czwartek, 15 października 2015

( Polska z Irlandią wygrała wtedy 2:1.)

Większość dnia spędziłam w części kuchennej. 12kg pomidorów upchnęłam w słoiki. Mam jakiś niedosyt....

Może jeszcze wytargam od Ślubnego mamy z kilka kilo?

I co tu teraz upychać w słoiki? Chyba czas zapuścić się na targowisko.

niedziela, 11 października 2015

W tle gra Polska z Irlandią. Chwilowo 1:1. I dzisiaj nic nie znaczy, że na Euro Polacy i Irlandczycy tak świetnie się razem bawili. Dzisiaj trzeba im dokopać. I tyle.
Ślubny of course na narodowym.

Oni sobie tam grają, a ja mam burdel w głowie.
Loff szyje. Namiętnie. Jak znajdzie czas przed nocą. Inaczej sąsiedzi wywalą jej nową zabawkę przez okno. Ale Loff wiele rzeczy robi. Maluje koszulki, szydełkuje, odnawia meble, w glinie chce się babrać... Ale czasu brak. Ona ma swój burdel w głowie. Ja swój.

Otóż ostatnio moim ulubionym miejscem jest kąt kuchenny. Utknęłam w zaprawach. Właśnie zakończyłam powidła. Czekam na kolejne 15kg pomidorów. Będę je katowała na różne sosy i przeciery. Już sporą część półek w piwnicy zajmują słoiki z pomidorowymi kombinacjami. Stoją też tuż obok dżemy truskawkowe. Wyżej rozlokowałam powidła.

Ale żeby tak miejsce na regałach piwnicznych na słoiki się znalazło musiałam powywalać część rzeczy, żeby te trzy półki wygospodarować. Zainspirowała mnie jak zwykle Loff. Kilka dni temu wszystko w jej oczach zagracało jej ukochane trzecie piętro. I ogarnęła sekretarzyk. W międzyczasie po kablu strasznie wygaszona, zdawała relację jak jej źle. Jak jej się wszystko mnoży i przestrzeń domową zabiera. Że nastawiła się na wywalanie.

( 41 minuta. Lewandowski wbija na 2:1).

I mi się udzieliło. To wywalanie zbędnych rzeczy. I doskonale ją rozumiałam jak już się zabrałam za segregację. Co w łapy chwyciłam, kierowałam w stronę worka na śmieci, worka na wydanie pani Jadzi dla prawnuka, worka do pojemnika. Dzięki temu mam 3 półki. Zaczynam się siebie bać jak wpadnę w piwniczne skarby nielatów.

( znowu naszego Lewego atakują!)

Chwilowo piorąc, robiąc powidła, równocześnie dokarmiając dzieci opanowałam sporą część mojego kawałka piwnicy. I wtedy zgadałam się z Loff, że ona poluje na materiały. A ja sporo ich przygotowałam do wyrzucenia. Ciuchów w sensie. I tak jak sobie wysprzątała sekretarzyk i powierzchnię kole sekretarzyka, tak zawaliła sobie to miejsce siatami z ciuchami. Grunt, że ja się pozbyłam. Zajebiście, że ona tworzy takie cuda z tego. Bo już mi foty z czapami i kominem wysłała.

I już się nakręciłam na robienie na szydełku. Ale nie mam kiedy. Chwilowo zaprawy. Potem pierniki i ciasteczka, żeby zapakować dzieciakom własne wypieki na ich urodziny do szkoły. Potem druga partia pierników dla rodziny. I trzeba szykować się do bigosu i pierogów. A gdzie okna, segregacja w szafach, druga część piwnicy, szafa w przedpokoju.... A jeszcze chciałam własnej roboty kostki warzywne, drobiowe i wołowe zrobić. I pasztet.

Dietę też powinnam wprowadzić. Bez nabiału. Bez glutenu. Bez jaj. Bez pomidorów, bananów i bakłażanów, bo od nich puchnę. Najlepiej bez fasoli, grochu, brokuła i kalafiora. Alkohol też źle na mnie działa. Nie wspomnę o słodyczach. Nie bardzo wiem w takim razie co mam jeść, bo za mięsem nie przepadam. Po pierwsze muszę zgłębić temat i mieć plan żywieniowy jako tako ułożony w głowie. Dwa, to nie bardzo wiem kiedy mam wcisnąć te trzy miesiące naprawiania organizmu, jak co chwila jakieś imprezy rodzinne.

Wsiąknęłam w dom. Żyję jesienią, oczekując zimy i świąt. Potem zaraz ferie i doszkalanie jazdy na desce.
A jak wrócimy, to wyprawa po psa. Mam już gdzieś czy dzieci spełnią stawione im warunki. Ja chcę psa! I osobiście dopilnuję, żeby gówniarstwo warunki dotrzymało. Wyjdzie mi to na zdrowie. Oni będą mieli więcej obowiązków, ja więcej czasu dla siebie. I jeszcze psa!