wtorek, 19 marca 2013

chwilowo pracuję...

Nie, nie. To nie tak. Pracy nadal nie mam, ale pomagam w rodzinnym biznesie. Że tak to ujmę.

Dzięki temu z godziny na godzinę jeszcze bardziej się upewniam, że uwielbiam kwiatki. Takie kolorowe, delikatne, śliczne.... Taaaa.... delikatne kurna! Badyle przebrzydłe, kolce kują, tulipany ochlewają się wodą, trzeba uważać. Doniczkowce denerwują.

Szczerze, to nastawiłam się, że postaram się choć troszkę je polubić. Żeby mój Ślubny od czasu do czasu mógł mieć radochę i mi kwiatka do domu przytargać. Ale nie da się. No nie! Tak więc moja nienawiść do badyli się rozwija i jest przeogromna. Już nawet te moje dwa domowe ogigle w głowie uśmierciłam kilkadziesiąt razy.

Do tego załatwiłam okulistę - nieznaczne pogorszenie wady. Lekarka chce mnie na swoim oddziale w szpitalu, bo tam ma lepszy sprzęt. No i może kanaliki przeczyścić, bo nie ma pojęcia dlaczego moje oczy łzawią cały rok.

Zaliczyłam dermatologa i dostaję drogie, ale ponoć skuteczne tabsy. Najpierw mnie wysypie. Wszystkie syfy wyjdą na wierzch, będę straszyć nawet z toną podkładu, ale potem ponoć dupcia niemowlęcia na gębie mi się pojawi.

A dzisiaj byłam u fryzjerki. Asia podcięła wyrównała i jest git. Tyle, że zanim moje włosy się przyzwyczają do nowego układu, to będą domagały się rannego zamaczania. A tego nie lubię. Oj nie. Za jakiś tydzień jak wstanę tak wyjdę z domu. Bo moje włosy nie są złe. Tylko potrzebują oswojenia z nową długością.

Dzieciaki wreszcie chodzą do przedszkola. Tylko Miszelin zaczyna kaszleć :( A ja do świąt mam być w kwiaciarni. Tzn chciałabym, bo obiecałam. No i na innych obrotach człowiek od razu chodzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz