poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Pachnie lasem. Cisza, spokój i suszące się grzyby. Niby przyszło lato i upały. W ostatnie dwa dni opaliłam się bardziej niż przez ostatnie dwa miesiące. A słońca unikam jak ognia. W cieniu mogę siedzieć. Ale w czystym niebałdzo.
I przyszły te cholerne upały... A ja czuję już jesień. Szydło wyciągnęłam. Zbieraliśmy rodzinnie grzyby. I teraz wiszą w drewnianym domku i rozsiewają woń lasu. 
Uwielbiam być w głębi lasu. Ta wszechogarniająca cisza. Zieleń. Mech. 
A propos mchu i lasu mam pewne plany. Nawet nabyłam część potrzebnych rzeczy. Tyle że na to trzeba czasu. Kiedyś może pochwalę się efektami. 
Kończą się wakacje. Wakacje tak intensywne od kilku jak nie kilkunastu lat. Luki w grafiku nie było. A większość czasu spędziłam w jednym miejscu. Na mojej wsi. 

sobota, 9 lipca 2016

wieczór... las... plaża... ognisko... wiatrak... morze...
móc jeszcze raz przeżyć taką noc. 

poniedziałek, 27 czerwca 2016

Obudziłam się w innym wymiarze. Sen przeniósł mnie gdzieś, gdzie byłam dawno temu. Choć sceneria była inna. A może wcale nie? Było ciemno i chaszcze i stary pałac, a jednocześnie wschód i plaża. Siedziałam wyprostowana jednocześnie półleżąc. Obserwowałam wszystko dookoła jednocześnie mając przymknięte oczy... We śnie wszystko jest możliwe, a jak chcesz opowiedzieć, to nagle nic się nie zgadza i nic nie pasuje do siebie.
Ogarnął mnie błogostan, spokój, poczucie bezpieczeństwa i było przyjemnie.
I nadal trwam w tym stanie, a trochę już minęło od brutalnej pobudki domofonem przez moje dzieci.

Dzieci? Ja mam dzieci? Kryste! A kiedy to się stało???? Skąd są tu te dzieci???
A jednak znajome te twarzyczki. I hałas jaki czynią. Głosy też przecież znam...

Gdzie te chaszcze i plaża? A są. Dzieci też są. Ale tam chaszczo-plaża, a tu całkiem znane pomieszczenia, ściany i meble, bynajmniej nie pałac. I dzieci. Jakaś część świadomości wróciła, bo jednak wiem, że te dzieci też są moje. I te ściany i cała reszta. Ale błogostan trwa. Te krzaczory, plaża, nocny wschód....

Jestem w dwóch światach jednocześnie. Tak jakby. Bardziej zostałam we śnie. Ułatwia mi to nieobecność dzieci, które poleciały do babci ( tak, babcię też znam, jest z drugiego świata, tego od dzieci ). Chciałabym zostać na tej plaży, ale jednocześnie wiem, że to nie byłby najlepszy wybór mego życia. Z drugiej strony mam pewność, że byłby to najcudowniejszy czas mojej egzystencji.

Zamknęlibyśmy sobie kilka szeroko otwartych furtek. Zdecydowanie miałabym zupełnie inne życie. Może byłabym już babcią... Z pewnością byłabym kimś innym. Możliwe, że lepszym. Bardziej spełniona. Szczęśliwsza.
Albo wręcz przeciwnie. Etap szczęścia trwałby jakiś czas, aż przygniotłyby nas problemy dnia codziennego. Plaża ze wschodem, półprzymknięte powieki i poczucie bezpieczeństwa by zniknęły, a w zamian wyłoniłby się mroczny pałac, otoczony nieprzyjemną ciemnością, krzaczorami, pokrzywami i innymi chwastami, gdzie trzeba mieć się cały czas na baczności i bacznie obserwować otoczenie.

Nie mogę tylko zrozumieć dlaczego teraz taki obraz powstał w mojej głowie? Skąd ten sen? Rozliczyłam się już dość dawno temu z przeszłością. Pozamykałam drzwi.

Pisząc tę notkę wróciłam do rzeczywistości. Hm.
Jednocześnie mam wrażenie, że ten sen, tak realny, że potrzebowałam chwili, żeby odpowiedzieć sobie na pytanie, skąd koło mnie znalazły się dzieci, coś oznacza. Nie wiem co. Nawet trochę się boję, bo mam jakieś dziwne przeczucie, że coś z tamtej przeszłości, jeszcze przewinie się w moim życiu. Bardziej w odległej przyszłości, bardziej pod koniec życia, ale coś jeszcze połączy te dwa wymiary. Nie wiem co i jak, kto, co i po co, ale mam przeczucie, że nasze drogi jeszcze się przetną.

czwartek, 16 czerwca 2016

Kompletnie wypadłam z blogosfery. U siebie nie piszę, do innych nie zaglądam. Błąd. Nawet ogromny. Ale lapka nie chce mi się włączać, a przez telefon, to ja nie lubię.

Remont zakończył się w połowie maja. Sypialnia przerosła nasze oczekiwania. Tak skoncentrowaliśmy się na pokoju dziecięcym, że jakoś nie zastanawialiśmy się nad efektem końcowym naszego kąta.
Teraz mamy dojście do tarasu, wcześniej biurka blokowały przejście. Mam swój kąt na włóczki - między kaloryferem a łóżkiem powstała odpowiednia przestrzeń. No i szafa. czuję się jakby była nowa. Wcześniej ginęła. Teraz lustro powiększa optycznie pokój. I mam przy nim większy rozbieg, że tak powiem.

Teraz żyję remontem kuchni i salonu, które to mamy zamiar ciut odseparować od siebie. Nielatów więcej już nie będzie, więc aneks na nic mi nie jest potrzebny, wręcz działa na nerwy. Jak w kuchni porządek, a w salonie nie do końca, to i tak wygląda jakby był syf. Jak kuchnia lśni, a po salonie walają się niepotrzebne przedmioty, to nadal jest efekt bajzlu. Powstanie mała wyspa, odgrodzona ścianką. Stół wyląduje w salonie. I pojawi się kolejna antresola :)

Jeszcze wywalacz mi się nie włączył. A szkoda. Co prawda chwilę po zakończeniu roku wybywam z dziećmi do domku na wieś. I jak dobrze pójdzie spędzimy tam większość lata.
Remont będzie popełniany poza zasięgiem mego czujnego oka. Szkoda. Jednak woda, drzewa, święty spokój wygrywają....

sobota, 30 kwietnia 2016

Nie spodziewałam się, ale remont nowego pokoju nielatów został dzisiaj zakończony. Co prawda zostało jeszcze przeciągnięcie prądu i zawieszenie lamp, drabinka i barierka do zrobienia, ale to już kosmetyka w porównaniu z tym co tu się działo. Antresola jest i jeszcze nikt nie zleciał.

A było tak... W okolicach południa zostałam poinformowana, że jednak dzisiaj nie damy rady mebli przenosić, wiec pofatygowałam się do piwnicy i wzięło mnie natchnienie na porządki. Dzieciarnia segregując swe graty w pokoju poznosiła wszystko do piwnicy, bo niepotrzebne na górze ( piórnik, temperówka i zeszyty szkolne też okazały się zbędne!). I stawiali te swoje kosze i szpargały gdzie popadnie. Postanowiłam zrobić jeszcze jedną segregację ( kilka tygodni przed planowanym remontem młodzież ucieszyła się, że mamusia posprzątała im pokój! no nie kapnęły się bidule, że to była pierwsza segregacja i eliminacja "rzeczy bardzo i bardziej niezbędnych do życia" - pióra ptasie, kije, kijki i kijole, papierki, metki, kamienie i kamyczki..., to Bartas, zbieracz wszystkiego i tony plastyczności Dawcia. Potem oni segregowali i decydowali co zostaje, co wydajemy, co nadaje się tylko do śmieci. No i znieśli mi większość do piwnicy. Do mojej części!!! Już wcale nie miałam się jak ruszyć.) Tym sposobem skarby pokoju dziecięcego przeszły kolejną segregację segregacji. Nie wiem ile tego wyniosłam łącznie, ale kilka reklamówek się uzbierało. Nie wiem gdzie oni to mieścili na tak małej powierzchni?

Po tym wyczynie rozgrzebałam pół piwnicy. Regały i schowek pod schodami. Przejść się nie dało. Pół przedsionka zawalone gratami do wyrzucenia. A to dopiero początek! Ze świadomością, że mam czas do wieczora, zaczęłam sumiennie przeglądać klocek po klocku, ciuch po ciuchu, śruba po śrubie. I jak już większego bałaganu nie dało się zrobić, a wydostanie z piwnicy graniczyło z cudem, Ślubny radośnie oznajmił, że idziemy meble wstawiać do chłopaków, bo jednak dzisiaj się udało.

Wylazłam na powierzchnię potykając się o to, co poustawiałam w każdym wolnym miejscu korytarza i schodów i ze zdziwieniem odkryłam, że już piątą godzinę działam na dole. Szok.

Migiem umyłam okna u chłopaków, podłogę i resztę mieszkania. W tym czasie Ślubny z Ricardo poprzenosił meble. I zaczęło się układanie na półkach, żeby jako tako na niedzielę wyglądało.
Jak już opanowaliśmy górę, wróciłam do piwnicy, żeby mnie nie opuścił duch wywalacza. Dobrze mi szło z ciuchami, to czemu nie przenieść tego na piwnicę. I tak sobie siedziałam i odkładałam: to zostaje, to dla sumsiadki ( pracuje z biednymi i patologicznymi rodzinami ), to dla prawnuka pani Jadzi, to na wysypisko, to dla Zuzki, to dla Leo.... Góra rzeczy do wydania rosła. Im bardziej rosła tym bardziej ja się nakręcałam.
Skończyłam w okolicach 22:00. Imponujący stos rzeczy niepotrzebnych radował mnie przeogromnie. Mimo, że cała zakurzona i zmęczona, czułam, że odzyskuję przestrzeń, powietrze...

A jeszcze zostały dwie materiałowe szafy do przejrzenia. I szafa w przedpokoju. Oj będzie się działo. Oj będzie! Już widzę kolejne siaty uwalniające mnie od zagracenia przestrzeni. Niech tylko teść wywiezie mi to, co stoi w przedsionku, bo nie mam gdzie już stawiać.

Asiek, for u :)



Pokój tak wielki, że fotę z tarasu było trzeba robić, żeby ująć. Ale dzięki antresoli mają jakieś 6 m dodatkowe, bliżej dachu :)
PS Drabina zniknie. I ten bajzel za drzwiami też, ale to jeszcze trochu potrwa.

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Ogłaszam rozpoczęcie remontu!
Przenosimy sypialnię do pokoju dziecięcego, a dzieci do sypialni, bo tylko tam jest na tyle wysoki sufit, żeby zrobić antresolę. Sufit co prawda trzeba wybić, ale dzisiaj powinno być po wszystkim. Tzn. po największej kurzawie. 

Przy okazji remontu pozbyłam się wszystkich "bardziej i mniej potrzebnych rzeczy". Zalegają mi w szafie od lat, bo może jeszcze kiedyś wejdę. No ale helllooołłł!!! Pewnie kiedyś wejdę, ale póki co noszę rozmiar 34/36/38 - w zależności od kaprysów tarczycy. To po cholerę przetrzymuję 40 i 42????

środa, 23 marca 2016

I kupiłam :(((
Dzisiaj o północy minęłoby pięć lat jak rzuciłam papierosy.
Nie smakują mi.
Ale inaczej nie potrafię.

Tylko ta paczka. I rzucam wszystko w cholerę.
Moje życie jest ostatnio wielką niewiadomą. Chyba przechodzę jakiś kryzys wieku starczego czy inszą dolegliwość tego typu.
Nie wiem. Przyszedł czas na podsumowania. W którą stronę iść. I czy warto.
Obojętnie co zrobię, będzie chujnia. Obojętnie co zrobię, skrzywdzę.

Od dawien dawna mam ochotę kupić fajki. I najlepiej zjarać wszystkie od razu.... ( już widzę jakbym rzygała!, ale kto odpowiada za zachciewajki? ). Na szczęście jestem zbyt leniwa, żeby ruszyć dupsko do sklepu. Kwestia kasy też dochodzi, bo wszystko na włóczki i sznurki przepuściłam. Książki i szydła.

I tak jak przepuściłam i czekam na dostawę, tak mi się odechciało szydełkowania. ( Loff też sobie kiedyś gacie do ćwiczeń nabyła. i stanik. i od razu chęć na przyjaźń z Chodą przeszła. ja po raz pierwszy tyyyyle tego zamówiłam. sznurków i włóczek w sensie. na ciuchy mi szkoda, a na sznurki tak łatwo to przychodzi. kliknięciu " potwierdź zamówienie" pomógł też alkohol, który tego dnia w siebie wlałam.) Mam nadzieję, że chęć machaniem szydłem i motkomania powróci.

Chwilowo użeram się ze sobą. Zawsze miałam bajzel w głowie. Wieki temu dochodziło jeszcze tysiąc pomysłów na minutę ( ale tamta ja dawno zniknęła ). Został bajzel i odbijające od siebie myśli. Natłok myśli. Labirynt myśli.

Wszystko już mi się pierdoli w tym łbie.
Zostałam zamknięta w lochu, a wmawiają mi, że to złota klatka. A nawet gdyby była to złota klatka, to zawsze to klatka....

Tak sobie piszę i piszę i zastanawiam, co autor miał na myśli?

wtorek, 8 marca 2016

Obraziłam się na sznurki. Chyba będę musiała się z cotton spaghetti przeprosić, bo nowe sznurki nie doszły. Foch!

Dzieci wczoraj nie mogły się doczekać kiedy dadzą mi prezenty na dzień kobiet. Zresztą pierwszy raz wyłożyli ze swoich i od kilku dni knuli plan. Tym sposobem wiem, że dostanę misia od Bartka. I książkę od Dawida. Oczywiście podałam Ślubnemu kilka tytułów ( stąd wiem, że młody poszedł w tym kierunku ), które bym chciała, żeby mi romansidła nie przytargał ( ja nie wiem, tyle lat czytam, widzi, co wala się po chacie, ale on uparcie szedłby w miłosne historie ). I dzieci się nie wygadały. Mało tego! Zapomniały i poleciały na orlik. Ale Ślubny gorszy niż dziecko. " Moje córki krowy". Dostanę. :)

Posprzątane, obiad przygotowany, Ślubny telco na dole prowadzi, dzieci nie ma...

... czyli książki czytać nie mogę.

Sznurków 5mm też nie ma :((((

Idę przeprosić się z tym co mam.
Choć nie wierzę, żeby coś wyszło, bo od dwóch dni czego nie tknę, to spieprzę.

niedziela, 14 lutego 2016

Zaczął się drugi rok kiedy nie pracuję.
Zaczął się pierwszy rok od lat, kiedy zaczynam żyć. Całą sobą.
Chłonę świat każdą komórką ciała.
Dostrzegam rzeczy, których wcześniej nie miałam szans zobaczyć.
Czuję zapachy, które umykały memu węchowi.
Odkrywam smaki i delektuję się nimi.
Mam nowe hobby. I głowę pełną pomysłów. Tylko czasu brak.
Ale wyszłam z klatki. Teraz mogę wszystko.

A jak się potknę, to wiem, że Loff się nie odwróci...
Wstrząśnie. Przegada. Jak będzie trzeba z liścia walnie.
Ona po prostu jest! Za co niezmiernie losowi dziękuję i kłaniam się w pas.
Nie piszę, bo szydełkuję :)

Książki leżą. Gazety leżą. Dzieci się przemieszczają czyniąc przy tym okrutny hałas. A mi to zwisa i powiewa. Ja mam szydło. I sznurek. I się bawię. Nawet dwa kosze nabyła ma fryzjerka. W poniedziałek oczekuję dostawy sznurka. I biorę się za następne kosze. Na pierwszy rzut fuksja. Nie mogę doczekać się tego koloru. W życiu bym się po sobie nie spodziewała, że będzie mnie rajcowało dzierganie w jakimkolwiek odcieniu różu. A tu masz :)
Na drugi rzut kolejne dwa kosze. Zieleń trawiasta. Hm. Też ciekawie.
I jeszcze nadelektuję się dwoma motkami łososiowego. Po południu Loff brutalnie mi je wydrze. Tfu. Odbierze. Bo ten kolor ona zamawiała.
I jeszcze zajebiaszczy pomarańcz! I złota żółć!
W życiu nie wyczekiwałam tak poniedziałku!!!!

Od poniedziałku mam zamiar podjąć kolejną próbę całkowitego przejścia na dietę bezglutenową, bezjajeczną i beznabiałową. Z kawy nie zrezygnuję. Jakiś przyjemność w tym całym syfie zdrowotnym mi się należy. Jak psu kość.
I zacznę biegać. W końcu dłuuuugo wyczekiwana bieżnia doszła. Pierworodny zdążył od razu wkręcić sobie paluch i zedrzeć do mięcha. Ale kto bez butów na bieżnię?!! I ten stary i niby myślący chłop przy nim i też nie reaguje. Tak czy siak rana nadal przykleja się do skarpetki, a Bartas przesadnie chroni nogę. Jedno jest pewne! Sami nie uruchomią sprzętu. A dwa: nie będę musiała przypominać o butach.

Na bieżnię wejdę dla kondycji i wzmocnienia sylwetki. Dzisiaj weszłam na wagę i zaskoczona stwierdziłam, że szydło mi służy :). Gdzieś uciekły prawie trzy kilogramy. Nie narzekam.

sobota, 6 lutego 2016

Czas nadrobić zaległości, choć ciężko to widzę. Ostatnio nie po drodze mi z blogiem.
Notki powstają w głowie wtedy, gdy nie mam szans ich zapisać. A jak już siadam, to widzę pustkę.

Wiadomość z ostatniej chwili jest taka, że WRESZCIE wzięłam się za szydełko i sznurek ( cotton spaghetti - gdybym kiedyś zapomnieć miała ). Na moim koncie są już 2 koszyczki, w tym jeden końca nie ujrzał, bo już mnie gna do innego wzoru. A że motek mam jeden jedyny i dopiero poznaję różniaste techniki, to ciągle pruję i zaczynam inną wersję. Ale już czuję, że za niedługo nabędę różniaste sznurki, cieńsze, grubsze, kolorowe... Zestaw szydełek już do mnie idzie ( przynajmniej mam taką nadzieję, bo od wczoraj niecierpliwie przebieram nogami).
Dwa dni już tkwię w tym zachwycie. I jestem wściekła na siebie, że tak późno się zabrałam. Maj Loff wieki temu namawiała mnie na szydło. Było słuchać, a nie w książkach siedzieć ( a tak po cichu, to się cieszę, że w samym styczniu pochłonęłam osiem książek, bo z tego co widzę jak mi przy robótkach odwala, mogą być to jedyne pozycje w najbliższych tygodniach).


***

Zaraz po wielkich obżarstwach świątecznych i sylwestrowych ( JFK na sylwka takie smakowitości zrobiła, że na koniec miałyśmy problem, żeby wstać od stołu [ munże wcześniej opadli na kanapy] ) przeszłam na jaglany detoks. Ślubny bardzo chętnie dołączył, bo też już miał dość ( zresztą szanowny małżonek zapierdala z utratą wagi, że zaczynam się obawiać czy go za jakiś czas poznam, czy policję wezwę, że mi w łóżku obcy zalega ). Miało być 14 dni, ale że wyjeżdżaliśmy w góry ( a tam grzechem byłoby nie jeść ), wyszło mniej. Zresztą i tak łamałam zasady podjadając wyroby czekoladowe. A mimo wszystko organizm lepiej zaczął funkcjonować, straciłam 3 kg i jakoś tak lekko się czułam.
Od kilku dni znowu bawię się  w detoks, a po zakończeniu nie mam zamiaru przez jakiś czas włączać do diety glutenu, nabiału, jajek i cukru. Chcę zobaczyć czy moje samopoczucie się na tyle zmieni, żeby czuć komfort życia. Może moje haszi pozwoli mi żyć bez bólu, opuchlizny, bolących zmian skórnych na dłoniach, zmęczenia i wszystkich tych innym mniejszych lub większych utrudnień zdrowotnych.
Taki mam plan. Co wyjdzie, czas pokaże. Najważniejsze, że mój niejadek zaczyna się interesować moimi potrawami, zaczyna odnajdować smaki i testować. Chwilowo mam ciut więcej potraw do wyboru. Ku mej radości nielaty lubią kaszę jaglaną ( odkąd matka nauczyła się ją gotować bez tej wstrętnej goryczy ) i mogę ją łączyć na różne sposoby i z różniastymi przyprawami, których wcześniej nie tolerowali.
Ja też odkrywam radość z przebywania w kuchni. Łączenie smaków, konsystencja, ułożenie na talerzu.....

***

Dnia wczorajszego wreszcie dotarłam na rtg kręgów szyjnych. I tak sprawnie i szybko wszystko się działo ( myślałam, że kolejka na korytarzu też na prześwietlenia, ale nie), że tak jak zdjęłam kolczyki, tak nie wyplułam holsa, który spoczywał między podniebieniem a językiem. I nawet zaczęłam się bać, że zdjęcie nie wyjdzie przez te moje cuksy.
Na szczęście hols nie przeszkodził w ustaleniu czy wszystko gra po moim dość konkretnym upadku na głowę. Jakieś zwyrodnienia 4 i 6 kręgu. Najprawdopodobniej od lat to mam, a nie od mojego lądowania głową w stok.

a o feriach i łamaniu kasku następnym razem. szwagierka się zameldowała, że wpadnie. idę odkurzyć, żeby Lio mógł poleżeć na glebie.

poniedziałek, 18 stycznia 2016