niedziela, 14 lutego 2016

Nie piszę, bo szydełkuję :)

Książki leżą. Gazety leżą. Dzieci się przemieszczają czyniąc przy tym okrutny hałas. A mi to zwisa i powiewa. Ja mam szydło. I sznurek. I się bawię. Nawet dwa kosze nabyła ma fryzjerka. W poniedziałek oczekuję dostawy sznurka. I biorę się za następne kosze. Na pierwszy rzut fuksja. Nie mogę doczekać się tego koloru. W życiu bym się po sobie nie spodziewała, że będzie mnie rajcowało dzierganie w jakimkolwiek odcieniu różu. A tu masz :)
Na drugi rzut kolejne dwa kosze. Zieleń trawiasta. Hm. Też ciekawie.
I jeszcze nadelektuję się dwoma motkami łososiowego. Po południu Loff brutalnie mi je wydrze. Tfu. Odbierze. Bo ten kolor ona zamawiała.
I jeszcze zajebiaszczy pomarańcz! I złota żółć!
W życiu nie wyczekiwałam tak poniedziałku!!!!

Od poniedziałku mam zamiar podjąć kolejną próbę całkowitego przejścia na dietę bezglutenową, bezjajeczną i beznabiałową. Z kawy nie zrezygnuję. Jakiś przyjemność w tym całym syfie zdrowotnym mi się należy. Jak psu kość.
I zacznę biegać. W końcu dłuuuugo wyczekiwana bieżnia doszła. Pierworodny zdążył od razu wkręcić sobie paluch i zedrzeć do mięcha. Ale kto bez butów na bieżnię?!! I ten stary i niby myślący chłop przy nim i też nie reaguje. Tak czy siak rana nadal przykleja się do skarpetki, a Bartas przesadnie chroni nogę. Jedno jest pewne! Sami nie uruchomią sprzętu. A dwa: nie będę musiała przypominać o butach.

Na bieżnię wejdę dla kondycji i wzmocnienia sylwetki. Dzisiaj weszłam na wagę i zaskoczona stwierdziłam, że szydło mi służy :). Gdzieś uciekły prawie trzy kilogramy. Nie narzekam.

1 komentarz: