czwartek, 7 lutego 2013

zostawiłam pijawy w domu

Nie wiem, czy bardziej dla podleczenia stanu przeziębienia u Terrorista, czy z własnej wygody.

Owszem, miałabym pół dnia spokoju, gdybym zwlokła się rano i odstawiła szkraby do instytucji. Ale zwlec się o godzinie siódmej rano jest dla mnie od zawsze cholernie trudnym zadaniem. I postanowiłam nie zwlekać się dzisiaj, nie wyrzucać młodzieży z łóżek, nie ubierać siebie i dzieci w tempie ekspresowym, nie nakładać w locie fluidu, żeby ludzisk nie wystraszyć....

Niech dzieciaki odeśpią, wyleżą te swoje kaszle. Ale jak nie idą do przedszkola to o świcie się zrywają. Więc nie poinformowałam wczoraj, że dzisiaj wolne. I tak wstali w okolicach 7. A wczoraj o 7.15 jeszcze nie dało się wytargać z pościeli.

Do tego łokres mnie wykańcza bólem. Wczoraj nawet pisałam smsa do Loff, żeby zaczęła różową kieckę i falbany prasować, a cekiny polerować, żebym jednak cudnie w trumnie się prezentowała...

Tym sposobem leżałam w ciepłej pościeli do 9.20, wydałam tylko leki, kakao i coś na ząb. Dzieciarnia oglądała bajki. Miszelin od czasu do czasu wpadał na łóżko w celu przytulenia, bądź zrelacjonowania wybranej sceny z tv.

Wygrzałam dupsko, plecy i brzuch. Wstałam w wyśmienitym nastroju. Dzieci nawet mnie nie denerwowały. Mało tego! ... cieszyłam swe oczy obserwacją istot, dla których mój brzuch był kiedyś inkubatorem.

Bawią się te moje robaczki grzecznie i zgodnie. Wymyślają sobie zajęcia, pomagają, wspierają. Żmija ma spokój. Żmija tylko obserwuje. Obserwuje i od czasu do czasu w garze zamiesza, bo zupę wstawiła.

Głowa mnie okrutnie łupać zaczęła. Jakby co chwilę bomby wybuchały. Jak się głowa opamięta, to pewnie brzuchowi odwali. Coś czuję, że dzień nie będzie należał do udanych, tylko tych, co to wieczorem padasz na twarz.

Idę zbratać się z książką, którą wczoraj zaczęłam, po nadrobieniu zaległych Wysokich Obcasów. Może uda się ciut poczytać... i zapomnieć o wybuchach....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz