wtorek, 12 marca 2013

śniegu po kostki a nawet wyżej

Wstałam w niedzielę ( dwie godziny po dzieciach! śniadanie tylko wydałam). Podnoszę roletę z nadzieją, że promyk słońca walnie mnie w pysk, a za oknem jakiś inny świat! Jesoooo.... kiedy tyle białego puchu zdążyło zawładnąć światem zewnętrznym? Jak się kładłam po północy nic na taki ranny widok nie wskazywało.

Wszystko zasypane. Mieszkam przy głównej ulicy miasta i ona rzadko kiedy staje się biała. A w niedzielę rano była biała. Calusieńka. I nie tak o bladym świcie a przed 10.00, kiedy to łaskawie łóżko opuściłam na dobre.

Tym sposobem wczoraj wyprowadziłam zasmarkanego Miszelina i całkiem zdrowego Terrorista przed dom i przez dwie godziny lataliśmy z łopatami, miotłami i co tam jeszcze do odśnieżania potrzebne. Super zabawa! Tak się nam spodobało, że przy okazji przeszliśmy przez całą chatę w ośnieżonych buciorach i jeszcze taras odkopaliśmy, a potem znowu przed dom i to co z tarasu zwaliliśmy, trzeba było pod płot.... I tak byśmy z tym śniegiem jeszcze pewnie latali, ale złamałam grubaśny drąg od łopaty, a to oznaczało koniec przerzucania ton białego gówna z kąta w kąt.

I tak chyba miało być, bo zafundowałam Miszelinowi zbyt dużą dawkę świeżego powietrza, bo w nocy myślałam, że płuca z całym przełykiem wypluje. Zostawiłam kolejny dzień w domu....

... Nie wiem po co! Ani razu nie zakaszlał przez cały dzień. Ciekawe co w nocy będzie z tym kaszlem?

Potem z czerwonymi polikami i jeszcze zmrożonymi włosami zrobiliśmy ciasto na ciastka. A jeszcze później upiekliśmy chleb z przepisu od Loff. I wyszedł pyszny. I o dziwo Terrorist wcinał aż się uszole trzęsły, a u niego to nie takie normalne. Za to Miszelinowi nie przypasił nasz chlebuś i na kolację zażyczył sobie sklepowy. Nie dogodzisz.

Proporcje chlebowe popieprzyłam. Wszystkie składniki podzieliłam na pół, bo mniejszą ilość potrzebowałam. Ale otręby odmierzyłam tak jak w przepisie. Tym sposobem zamiast 2 szklanek dodatków walnęłam 4 szklanki. O dziwo też wyszło. Bardziej zbity bochen, ale dobry!

I muszę pochwalić Terrorista, bo może nie je zbyt wiele, ale zaczyna próbować. Dzisiaj np zjadł szczypiorek. Wcześniej usłyszałabym "ble" albo " musiałaś pobrudzić mi chlebek!!!! nie jem!" Ale od paru dni mamy umowę i chyba ona działa. " Ok Terrorist, nie chcesz jeść mięsa nie jedz (zlitowałam się przy sobotnich schabowych, bo samej mi się cofało od samego patrzenia na nie - jadam mięso, ale każda żyłka musi być wykrojona, każdy tłuszcz i najlepiej jak nie widziałam surowego, inaczej jedzenie jest męką), ale musisz mi obiecać, że ryby, warzywa i owoce zaczynasz jeść. A nie tylko suche buły, albo chlebek z masłem. Próbujesz wszystko, co Ci dam i stworzymy listę produktów, które lubisz, ok?" 

Chwilowo ok. Próbuje, testuje, a mnie to resztek nerwów nie kosztuje. Może w najbliższej przyszłości nie osiwieję w tempie, w którym się zanosiło przy tych jego posiłkach.

A dzisiaj mam zakwasy od odśnieżania! Zajebiście :) Nawet po siłowni nie miałam zakwasów, a dzisiaj czuje, że miałam  wczoraj superowy dzień z dziećmi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz