Tak czy siak, miałam dzisiaj okazję wyjść rano z domu. Delektowałam się zapachem wiosny. Omijałam wydobyte spod stopionego śniegu psie gówna, które teraz zdobią chodniki i trawniki. Słoneczko się pojawiło....
No właśnie słoneczko... Już było mi go trzeba. Co prawda latem jest dla mnie udręką, bo mi się jakieś podejrzane bąble tworzą na skórze i drażnią, swędzą i przeszkadzają. Ale takie wiosenne słonko lubię. I jak już dzisiaj wreszcie nieśmiało dotknęło promieniem mej twarzy, wesoło wychylało się zza chmurki, Żmija zamiast się cieszyć, delektować, to nie! Foch i nerfff. A o co? Jak o co! O to, że mi w oczy świeci. A oczy jak to moje oczy, zaraz łzami zachodzą, łzy po policzkach się leją, ja oślepiona, a do tego jeszcze łzawa mgła przed ślipiami.
Takiej jak ja nie dogodzisz. Zawsze czarną stronę znajdzie.
Jak siedzę w domu i nic mnie nie oślepia i do łez nie doprowadza, to ja bardzo, ale to bardzo lowam to słonko, które zagląda do mej kuchni. I postaram się nie jęczeć, bo jeszcze śniegiem sypnie, a chwilowo wolę zapach wiosny, nie mrozu.
A zaraz wybywam do mej Loff. A potem po dziecki, bo od Loff to już rzut beretem do instytucji.
jak tu wiosennie, no no!
OdpowiedzUsuńze słońcem mam podobnie. łączmy się w bólu.
mnie by moglo tak po oczach dac to slonko. nie mam nic przeciwko ;)
OdpowiedzUsuń