niedziela, 11 sierpnia 2013

Męska wyprawa... ich pierwsza.... mam nadzieję, że nie ostatnia :)

Z powodu tego, że dostałam ten urlop...tfu staż, moje chłopaki pojechały na męską wyprawę. Najpierw doba w środku lasu u wujka Kangura. Tam jest wypas. Ogromna chata i przestrzeń. Drzewa i cisza dookoła. Miejsca fpip do biegania. A, że dom jeszcze nie dokończony, to dużo atrakcji na dworze. Drabiny, narzędzia, dechy i co tam jeszcze może się samowolnie walać w miejscu "budowy".

Dzisiaj już jadą do Szczecina. Do wujka Ślimaka. Też domek. Ogród = wybieg jest. Ślubny ma w planie załadować smarkactwo na statek i zafundować im chorobę morską, tudzież przyspieszoną naukę pływania :) Te moje małe diabły będą miały frajdę!

We wtorek wracają.

A ja...

A ja odżywiam się batonami i ciastkami.

Czytam, odpoczywam, czytam, nawijam z Loff przez smartgówno, muzy słucham i tańczę ( chyba pierwszy raz w życiu, bo nigdy nie lubiłam ).

Uczę się tego nieszczęsnego anglika. Oglądam seriale w oryginale i się dziwię, że rozumiem.

Była wczoraj wieczorem Loff. Gdyby mnie głowa nie zaczęła łupać na zmianę pogody czy inny szit, byłoby zajebiście. A tak było tylko superancko! No i drugiego drina przez ten ból nie dopiłam :( Taka strata!!!!

I fot nie mam przez tą głowę. Bo Loff z fotostrzałem przybyła. I tak się zastanawiam po jaki grzyb ja tę piwnicę ( tam jest tło do zdjęć ) tak sprzątałam pół dnia dwa dni temu!!!! No jedyny plus to taki, że spaliłam odkurzacz i teraz z nim nie latam tylko delektuję się swoim towarzystwem, książką, gazetą i lapkiem.

Loff zabrała mi siatę książek i biegiem do domu, żeby jej przypadkiem nie podpierdoczyli. Bo Loff dba o swoje, a o cudze jeszcze bardziej. Czyli pasujemy do siebie. Tylko cholera nie ta orientacja, bo tworzyłybyśmy udany duet. Najwyżej noże i zastawa by latała, ale chwilowo tego nie wiemy :) I już wiedzieć raczej nie będziemy.

Pogoda mi się tu coś psuje, bo to cholerne słońce wyłazi.... A tak cudnie padało jak wstałam po 12.oo. No bliżej pierwszej było, i co z tego!

I wlazłam na wagę. I po cholerę się wczoraj żywiłam samymi batonami i waflami? Już 51 na wadze. Czyli kurwa nadal nie mam kontroli, tylko leci na łeb na szyję. Ostatnio pół kilo na dzień. Pierdolę. Kupiona 2 tyg temu kiecka, zaczyna wisieć na mnie.
I pomyśleć, że tydzień temu utuczyłam się do 54,5 i cieszyłam się, że mam zapas do zżucania jakby co. Już nie mam. Już się zaczynam zamartwiać. Nie lubię jak nie mam kontroli nad sobą. NIE LUBIĘ!!!! Do tego całkowity brak apetytu. Nawet słodkie mnie wykrzywia.

Ale co tam. Idę dalej delektować się ciszą i spokojem.... Najpierw angielski, potem przyjemności.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz