sobota, 7 grudnia 2013

Tyle się dzieje...

Tylko jak już usiądę to wena popyla już pędem drugą stroną ulicy. Nie dogonię... za leniwam jest!

Ale moja Loff nie jest leniwa. W Andrzejki urządziła ( w sumie to ja jej urządziłam ) sobie biegi w adidaskach i w namiocie, który jej kiedyś licytowałam do późnej nocy.
Cóż.... prezent taki ode mnie. Narzeka, że dupsko się jej rozlewa, to zafundowałam jej sportowy wieczór, zakończony kebebem, colą, piwem, a na dokładkę drinami już u mnie w piwnicy. Zresztą kazał jej kto latać tak po osiedlu? To już z domu nie można wyjść późną porą bez telefonu i pieniędzy?  Nie rozumiem paniki.

( WIESZ LOFF, ŻE WOLIM TE!!!! wiem, że wiesz !)

Dwa, to skończył mi się staż.

Zadomowiłam się w tym moim domu. Całkiem mi dobrze było, bo wrzuciłam na luz. Troszkę prania, sprzątania, obiad i póki Terrorista nie trzeba odebrać - nadrabianie zaległych WO.

Potem lekcje, obiad, po Didę, na trening  piłkarski z Katkiem, gaz do dechy na drugi koniec miasta na tańce z młodszym - Ślubny na dobę wyleciał w delegację. Ale z o wiele większym wyluzowaniem, bez pędu, bo się znowu spóźnię, bez zbytniego poganiania dzieciaków... i do ciepłego domku.

Foch mało życzliwej mi osoby i święty spokój dla mnie.

Zaczynam od początku. Nastawiłam się na domowe pielesze, w spokoju przygotowane święta spędzane wreszcie w domu, doprowadzenie do porządku piwnicy, wypieki, eksperymenty w kuchni ( może wreszcie ją polubię? ), lekcje z Katkiem, czas dla Didy, czas dla mnie..... i ten spokój wewnętrzny, który targał mną tyle, tygodni, miesięcy, lat....

I przyszedł dzisiaj Mikołaj. I dostałam pracę. Chwilowo wiadomo, że na trzy miesiące do pół roku, a potem się zobaczy. I przyjdzie taki brodaty i niby Święty i plany człowiekowi ... w drobny mak!

Nie jest mi dany tytuł Master Szefa i fartucha. Oj nie! Pochłonie mnie korporacja. Moje dzieci nie będą miały miękkich pierniczków, bo powinny już dawno być, a nie będzie, kubkiem Knorra zapcham ich w wigilijną noc, bo mi się nie będzie chciało stać przy garach ( Loff ucze się od ciebie :) ). Ja znowu będę miała stos zaległych WO. Piwnicę opletą pajęczyny...

Zaczynam od poniedziałku.... i pomyśleć, że miałam piec pierniki....

Ale czas na zmiany. Trzeba jednak wpaść w ten nowy rytm, który był dla mnie do tej pory odskocznią, odskocznią wiadomą, że się skończy. Mimo że doceniłam czas dany mi w domu ( szkoda, że tak późno ) i chętnie bym miesiąc, dwa, posiedziała , to miało tak chyba być.

Może moje poczucie wartości, stabilności i pewności stanie na nogi.

 Zwłaszcza, że miałam okazję przekonać się, że jest osoba, która złamie wszystkie swoje zasady dla mnie.
 I jest druga, która padnie paszczą w kałużę, a dotrze do mnie z ogromnym uściskiem.

Czas na zmiany... Nie od stycznia, tylko teraz właśnie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz