piątek, 3 stycznia 2014

Skończył się mój szczęśliwy rok z trzynastką.

Widziałam jak odchodzi. Podpierał się kawałkiem solidnej gałęzi. I miał strasznie siwą brodę. I takie zmęczone spojrzenie. W oddali biegał jakiś smarkacz.Sporo zamieszania wprowadzał. Nie wiadomo czego się po takim spodziewać....

Był to inny rok niż kilka poprzednich.

Zadzwonił telefon z ofertą stażu. Co prawda diamentu nie docenili i zatrudnienia nie dali, ale....

.... wysłałam cv, bo życzliwy dał cynk Ślubnemu. Poszłam na rozmowę w piątek. Od poniedziałku zaczęłam. Tydzień wolnego tylko miałam.

I to właśnie wtedy kiedy zaczęłam doceniać domowe czynności. Czas, który miałam z dziećmi. Mieszkanie wylizane. Czego ja się wcześniej czepiałam? Jaki kurz tam był, skoro praktycznie codziennie go ścierałam.
Chciałam odebrać dzieciarnię wcześniej z przedszkola. Noł problem. Tylko rzadko chciałam. Ale mogłam siedzieć na placu zabaw do woli. Bez pośpiechu wracać z instytucji, rzucając się jesiennymi liśćmi. Zbierać kasztany i skakać po kałużach. Mieć czas zrobić zakupy.

Ale praca przyszła sama. Drugiej takiej szansy bym nie dostała. Czułam, że za wcześnie, że tak od lutego, najlepiej od marca.... popracowałabym z Terroristem, który mrówki ma w dupsku i zamiata w te i wew te
po krześle szkolnym. I musi nadganiać w domu. Dida był strasznie stęskniony. Pod koniec stażu prosto w oczy mi powiedział  A wiesz... moja mamusia nie żyje... albo w placy albo z Katkiem lekcje robi, a potem to już idziemy spać. Nie mam mamusi! Zabolało. Mniej chyba bolałoby uderzenie z bejsbola w pysk. Powrót do pracy boli. Zwłaszcza, że w tym etapie życia, w którym pojawiły się dzieci ja nigdy nie pracowałam. Nie znałam innego rytmu dnia niż ten domowy. A poukładanie sobie takiego dnia kiedy trzeba być w danym miejscu o określonej godzinie, po drodze ubrać, wmusić śniadanie w starszego, porozwozić po instytucjach.

I postanowiłam sobie, że od pierwszego grudnia nadgonię spokojnie czas z chłopakami. Ze szkolniakiem lekcje swoim rytmem, z możliwością poćwiczenia jeszcze, a nie tylko odrobienia aktualnych zadań i to jeszcze z czasem min 3h. Z przedszkolakiem pobawimy się literkami, bo ma ostatnio zacięcie. Poszwendamy się bezcelowo po osiedlu w celu dotlenienia i podziwiania jesienno- zimowej aury.

Nie było mi dane. Nie. Czułam, że nie powinnam, że powinnam odmówić. Czuję tak nadal. Kosztem zdobywania doświadczenia wiem, że powinnam zrezygnować. Że dom mnie potrzebuje, że ognisko ledwo się tli, że tracą wszyscy. Czuję, ale zostały mi dwa miesiące do końca okresu próbnego. Zostanę. Najwyżej odmówię, ale póki co tyle dam radę. Tyle dadzą jeszcze dzieci znieść. Bo widzą mnie rano. A potem to widzą mnie po 18.oo kiedy idą się kąpać. Max do 20.oo śpią. Ja śpię w weekendy do 14-15.oo. Nie daję rady podnieść się z łóżka. Odporność leci w dół, zmęczenie sięga zenitu, a jeszcze Dida przychodzi przed 5.oo i już nie śpi. Tylko gada i gada.

Praca jest rewelacyjna. Tylko nigdy nie wiem, o której wyjdę. Nigdy nie wiem czy coś po drodze nie wyskoczy, nie opóźni. A ostatnio wychodzę po 18.oo. We wtorek mam cztery wysyłki. Maksymalnie powinnam mieć dwie, bo cysterny dłużej się ładują i na bieżąco trzeba wypełniać papiery i wklepywać w system. Nie można nic przygotować dzień wcześniej, jak koledzy mogą.

No ale. Chwilowo pracuję. Do tego jeszcze doszło do wyjaśnienia pewnych kwestii i sprawa z matką Ślubnego nabrała innych obrotów. Chwilowo granice są wyznaczone. Łatwiej mi.

Co przyniesie 2014?

1 komentarz:

  1. 2014 przyniesie same niespodzianki. Jak koniec 2013 :)
    Podejdź pozytywnie! Poukładać się musi wszystko.

    OdpowiedzUsuń