poniedziałek, 10 marca 2014

takie chorobowe

Siedzę od piątku na chorobowym, a raczej zębowym.

Planowałam odpocząć w domu pod nieobecność dzieci.

Planowałam leżeć i pachnieć.

Leżeć, pachnieć i czytać.

Leżeć, pachnieć, czytać i spać.

I jak zwykle z planów nici. Kto wie czy tych nici też w tyłku nie mam. W końcu dzieci lubią się dzielić tym, co przytargają najlepszego.

Tak czy siak wracam do żywych. I tylko się zastanawiam dlaczego praktycznie za każdym razem jak zdycham, to od razu wszyscy też do świata zdechlaków ciągną? Nawet Ślubny wyrwał się wczoraj z łagodniejszą odmianą jelitówki przed szereg, a Starszy przywlókł owsiki i stan podgorączkowy, a to drugie oznacza, że spędzę jutro z dziećmi więcej czasu niż planowałam.

A wracając...

Dobrowolnie dałam sobie wydłutować kolejną ósemkę. Bez cięcia dziąsła się nie obeszło.

Do dzisiaj rana wyglądałam jak chomik. Chomik, który wepchnął sobie orzecha włoskiego w lewy polik i jeszcze marchewki dowalił. Dzisiaj wyglądam jakby marchewka się rozpuściła.

Nawet dwa z czterech czy pięciu szwów ujrzałam, tak mi się udało szczenę otworzyć.

I dorwałam się do ciasta. Od dzisiaj nie chodzę głodna. Ulubione kaszki dla dzieci wychodzą mi bokiem. Chyba już nie należą do ulubionych. Ale możliwość jedzenia oznacza koniec z płaskim brzuchem w godzinach wieczornych. Cóż, coś za coś. Chodakowskiej ze mnie nie będzie. I dobrze. Wolę swoje odbicie w lustrze niż jej. Zwłaszcza jeśli chodzi o górne partie. Tak do szyi....

Cóż, chyba wypiję kawkę, żeby mieć siłę na czytanie jak już pijawy zasną. Jedno dziecko wykończyło mnie dzisiaj. Jutro chyba cekiny Loff będzie szykować, bo nie zamierzam puszczać Bantka na drugi dzień rekolekcji. Chyba mu dzisiaj zaszkodziły. Jak dobrze, że zawsze mogę poprosić Loff, żeby Gustaw streścił Terroristowi nauki przez telefon.

I tu byłaby niezła komedia. Chyba, że się mylę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz