Przeżyłam wycieczkę z blisko trzydziestką sześciolatków i ich rodzicem/ami.
I to z najgorszym dniem okresu.
W upalny dzień.
Z godzinną jazdą bryczką w kilkanaście osób do kamlota w środku lasu. Chryste. A najbardziej jestem wściekła, bo chciałam wleźć na tego olbrzyma i zjechać na dupie, tak jak czyniły to dzieci. To nie!
Z wiadomych względów, unikałam nadprogramowych ruchów. Dostęp do latryny był ograniczony. A do tego przerwy między dechami szersze niż dechy. Dżizas. I to wycieczka na dzień matki. Wymęczyłam się za wsze czasy.
Najważniejsze, że Dida zachwycony, że matka jakowąś płachtą wywijała. A potem pod tę płachtę właziła.... i oberwała po łbie kilkanaście razy - w ramach miłości - z małych rączek zawzięcie wprawiających płachtę w ruch.
Jezu,Dzidzia... Przy Twojej częstotliwości pisania wypadam niczym żółw.
OdpowiedzUsuń