Przed wyjazdem weszłam na wagę, żeby się przekonać ile będzie mnie kosztował wyjazd do Pyrlandii.
Ulokowałam się stopami na szklanym kwadracie i oczom nie wierzę.
Nowa waga, a już zepsuta. Albo nadzieja w słabej baterii!
Bo przecież ja nie ważę 5 kg więcej.
No bo jak?
Ale cicho. Przecież ostatnio ledwo się dopinam. Jakoś dziwnie ociężała się czuję. A przecież nie tak dawno odnotowałam dwa kilo na plus. Dodać do tego pięć.
Tak czy siak kiepsko mi z tym nadmiernym ciężarem.
Trzeba jednak zrezygnować z nocnych przekąsek, typu zapiekanka. Litra jak nie więcej coli dziennie, ciasteczek i jagodzianek w pracy. Czekoladek na kolację. Makaronów i majonezów.
Widać czasy wpychania czego się da, byleby waga nie leciała w dół, odeszły w niepamięć.
I tak jak wtedy trzymanie wagi w ryzach nie należało do łatwych, teraz nie będzie łatwo z tego zrezygnować. No i nie wiem czy tarczyca będzie współpracować i dążyć wspólnie ze mną do celu.
Chwilowo czekam na chłopaków, którzy pojechali na termy. I na niekoniecznie niskokaloryczny obiad ( nie wspomnę, że przytargają mi śniadanie z McDonaldsa ). Ale póki co mam urlop!
Chudzielcu jeden!!!
OdpowiedzUsuńDaj spokój, 5 kg więcej to jak nic!
OdpowiedzUsuńniby nic, ale nie mam ciuchów w większym rozmiarze. wywaliłam. bo nie zakładałam, że kiedyś przytyję. no nie wyszło. ale że nie znoszę zakupów, to się dopasuję.
OdpowiedzUsuń