piątek, 16 stycznia 2015

W Nowy Rok Ślubny mnie oświecił, że każdy ma postanowienia noworoczne, czego to nie zrobi, co zmieni, czego nie będzie robił. I jak co roku większość tych postanowień pozostanie tylko na papierze, w głowie. A ja faktycznie coś zmieniam.

No i zmieniłam. Od 1 stycznia 2015 jestem w domu. Wróciłam do korzeni, ale mądrzejsza o doświadczenie łączenia pracy z prowadzeniem domu. I nawet nie byłoby tak źle, gdybym znała swoje godziny wyjść z pracy. Niestety każdy dzień był niespodzianką korzystną dla firmy, bo dla mnie bynajmniej nie! Większość roku siedziałam dłużej niż zawarte w umowie 8 godzin dziennie. Rzadko kiedy udało mi się wyjść po 9-ciu godzinach. Zresztą 180 godzin nadgodzin chyba mówi za siebie. A za nadgodziny nie płacą.

Tak czy siak siedzę w domu. Tffuu.... tffffuuuuu - zapierdalam w domu.

Boli tylko to, że tej domowej pracy tak nie widać. Jak pomyślę ile papierów wypisałam, przerzuciłam przez biurko, wydrukowałam, na ile maili odpisałam i telefonów odebrałam w tym samym czasie, co w domu zajęło mi zrobienie obiadu i względne ogarnięcie domu, to się odechciewa.

Ale z drugiej strony mam ten obiad ugotowany, o dziwo!, z przyjemnością i dom w miarę czysty, a tak miałabym tylko papiery poukładane i zaplanowane kolejne kratki grafiku, a dzieci widziałabym maksymalnie dwie godziny wieczorem.

Doceniam teraz urok powolnego poranka, kiedy bez pośpiechu szykuję dzieci do instytucji.
Jak nie muszę sama odwozić młodszego ( a często tak jest ), po zamknięciu za domownikami drzwi, z kawą w ręku wbijam się dresy i zaczynam powolną krzątaninę.

Jeszcze nie weszłam na wysokie obroty. Chwilowo odnotowuję poprawę mojego zdrowia. Po raz pierwszy od 10 października czuję, że jestem bliska pozbycia się kaszlu i ciągłego stanu przeziębienia. Moja cera i włosy też jakby w lepszej kondycji ( niewiarygodne, że tylko kilka kilometrów, a jednak powietrze nie jest aż tak zanieczyszczone jak w samym centrum zakładu ).

Poznaję na nowo moje dzieci. Niesamowite jak oni się zmienili przez te niecałe półtora roku kiedy to ja udawałam, że robię karierę. Ile straciłam z ich życia? Zapewne dużo zważywszy, że od momentu wydania ich na świat byłam cały czas z nimi. Byłam świadkiem każdego potknięcia, beknięcia, problemu.

Sielanka trwa! Nadrobimy :)



.
A od wczoraj Franek szaleje. Osiągnął masakryczną wartość ( ja załapałam się na wiadomość, że kosztuje przeszło 5 zł, potem było "tylko" ponad 4 zł). I pomyśleć, że jak braliśmy kredyt majaczył ledwo ponad złotówkę.

Ale wolę pomyśleć o tym jutro....
Albo zostawię to Ślubnemu. On już był bliski zawału, po co i ja mam się zbliżyć do tego stanu!

7 komentarzy:

  1. z tym frankiem to pojechali po bandzie, ale trzeba czekać, nic więcej nie pozostało za bardzo. Zdobyłam ten kolor włóczki, więc robię kota :) :) :)

    OdpowiedzUsuń
  2. I ja na razie zostałam w domu - na rok na razie (urlop wychowawczy). Czuję, że to dobra decyzja :)

    Na dniach wracam na bloga! :) Cieszysz się? :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Jezu.....szzzczelilas notkę!
    Asiek, ale na stary adres?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ano szzzzzzzzzzzzzzczeliłam :))) jakoś takoś trzeba się zebrać!!!

      Usuń
    2. Jes na starym adresie działam :D może w weekend odpalę, liczę na tłumy haha

      Usuń