W Nowy Rok Ślubny mnie oświecił, że każdy ma postanowienia noworoczne, czego to nie zrobi, co zmieni, czego nie będzie robił. I jak co roku większość tych postanowień pozostanie tylko na papierze, w głowie. A ja faktycznie coś zmieniam.
No i zmieniłam. Od 1 stycznia 2015 jestem w domu. Wróciłam do korzeni, ale mądrzejsza o doświadczenie łączenia pracy z prowadzeniem domu. I nawet nie byłoby tak źle, gdybym znała swoje godziny wyjść z pracy. Niestety każdy dzień był niespodzianką korzystną dla firmy, bo dla mnie bynajmniej nie! Większość roku siedziałam dłużej niż zawarte w umowie 8 godzin dziennie. Rzadko kiedy udało mi się wyjść po 9-ciu godzinach. Zresztą 180 godzin nadgodzin chyba mówi za siebie. A za nadgodziny nie płacą.
Tak czy siak siedzę w domu. Tffuu.... tffffuuuuu - zapierdalam w domu.
Boli tylko to, że tej domowej pracy tak nie widać. Jak pomyślę ile papierów wypisałam, przerzuciłam przez biurko, wydrukowałam, na ile maili odpisałam i telefonów odebrałam w tym samym czasie, co w domu zajęło mi zrobienie obiadu i względne ogarnięcie domu, to się odechciewa.
Ale z drugiej strony mam ten obiad ugotowany, o dziwo!, z przyjemnością i dom w miarę czysty, a tak miałabym tylko papiery poukładane i zaplanowane kolejne kratki grafiku, a dzieci widziałabym maksymalnie dwie godziny wieczorem.
Doceniam teraz urok powolnego poranka, kiedy bez pośpiechu szykuję dzieci do instytucji.
Jak nie muszę sama odwozić młodszego ( a często tak jest ), po zamknięciu za domownikami drzwi, z kawą w ręku wbijam się dresy i zaczynam powolną krzątaninę.
Jeszcze nie weszłam na wysokie obroty. Chwilowo odnotowuję poprawę mojego zdrowia. Po raz pierwszy od 10 października czuję, że jestem bliska pozbycia się kaszlu i ciągłego stanu przeziębienia. Moja cera i włosy też jakby w lepszej kondycji ( niewiarygodne, że tylko kilka kilometrów, a jednak powietrze nie jest aż tak zanieczyszczone jak w samym centrum zakładu ).
Poznaję na nowo moje dzieci. Niesamowite jak oni się zmienili przez te niecałe półtora roku kiedy to ja udawałam, że robię karierę. Ile straciłam z ich życia? Zapewne dużo zważywszy, że od momentu wydania ich na świat byłam cały czas z nimi. Byłam świadkiem każdego potknięcia, beknięcia, problemu.
Sielanka trwa! Nadrobimy :)
.
A od wczoraj Franek szaleje. Osiągnął masakryczną wartość ( ja załapałam się na wiadomość, że kosztuje przeszło 5 zł, potem było "tylko" ponad 4 zł). I pomyśleć, że jak braliśmy kredyt majaczył ledwo ponad złotówkę.
Ale wolę pomyśleć o tym jutro....
Albo zostawię to Ślubnemu. On już był bliski zawału, po co i ja mam się zbliżyć do tego stanu!
z tym frankiem to pojechali po bandzie, ale trzeba czekać, nic więcej nie pozostało za bardzo. Zdobyłam ten kolor włóczki, więc robię kota :) :) :)
OdpowiedzUsuńuwielbiam Cię Kaja, wiesz?!
UsuńI ja na razie zostałam w domu - na rok na razie (urlop wychowawczy). Czuję, że to dobra decyzja :)
OdpowiedzUsuńNa dniach wracam na bloga! :) Cieszysz się? :P
aż skaczę z radości :)))))))
UsuńJezu.....szzzczelilas notkę!
OdpowiedzUsuńAsiek, ale na stary adres?
ano szzzzzzzzzzzzzzczeliłam :))) jakoś takoś trzeba się zebrać!!!
UsuńJes na starym adresie działam :D może w weekend odpalę, liczę na tłumy haha
Usuń