wtorek, 10 lutego 2015

Siedzę sobie w domu z dzieciakami. Powiedzmy, że to moja przemyślana decyzja.
( Z przemyśleniem wiele nie miała wspólnego, albo raczej człowiek szybko zapomina, co to oznacza być w domu. W domu, w którym zawsze jest coś do zrobienia. W domu, w którym słyszę tylko jedno słowo w różnych odmianach: mamo!, mamusiu, mami, mamuś....)
Tak więc siedzę w domu. Przynajmniej spokój odzyskałam i kontrolę nad dziećmi. Właściwie, to cały czas mnie zaskakują. Ja ich poznaję na nowo. Pracowałam 1,5 roku. Tylko półtora albo aż półtora. Zależy jak na to spojrzeć.

Tylko, bo: co to jest półtora roku przy wcześniejszych siedmiu w domu.
, bo: nie zdawałam sobie sprawy, że podczas gdy ja siedzę całymi dniami w biurze, moje dzieci aż tak się zmieniają.

Tak więc odkrywam tych moich lumpów na nowo. Obserwuję. Wiele się zmieniło. Kłócą się jak dawniej, ale za to jak fajnie ze sobą rozmawiają. Ledwie Dawid wyjdzie z sali przedszkolnej, na widok brata streszcza najważniejsze chwile dnia: " Bantek, a wiesz, Kuba mówił, że nie było Wichury w "Czterech Pancelnych", a przeciez był", "Bantek, a wiesz, dzisiaj bawiliśmy się kopalami, w domu tez się tak pobawimy...".
Bantek jest mniej wylewny, ale słyszałam jak maszerowali przede mną ( ja jako kobieta dwa metry za mężczyznami ), jak Bartek radzi się młodszego knując plan na Agaty ( podstępne ośmiolatki, które zatruwają życie memu synkowi, tylko za to, że nie chce już być chłopakiem Agaty Mniejszej- i tak o głowę wyższa od mojej drobinki ).

A jak oni w wannie gadają..... Ohoho!!!! Przytoczyć tego się nie da, ale mają wspólne plany, podpowiadają sobie co zrobić, jak ktoś/coś nie po ich myśli, opowiadają sobie "nowinki" dziecięcego świata, namawiają się przeciwko nam, rodzicom i to mnie okrutnie bawi. Nie miałam rodzeństwa nie wiem jak to jest.

Poza tym sielskim widokiem, miotam się między pralnią a kuchnią. Dwoję się i troję, żeby z mojego niejadka, co gorsza niejadka okropnie wybrednego, podtuczyć trochę, jakieś menu ustalić, które zawsze zadziała w razie W. Chwilowo kiepsko wychodzi. Niedługo piersi z kurczaka też mu zbrzydną. Na szczęście suche bułki zawsze zje! Ale ile można na suchych bułkach... siódmy rok niedługo będzie leciał. Suma sumarum Starszy wychodzi z założenia, że byle czego nie warto w brzuch pakować. i może ma rację, bo on ma kaloryfer na brzuchu. Moje marzenie.
Marzenie, które prysnęło jak bańka mydlana w momencie, kiedy spełniałam swoje inne marzenie.... dwójkę dzieci.

Ale jak już są....
Nie wyrabiam czasowo. Bartek w szkole raz na rano, raz na popołudnie, po 4-5 lekcji, jeszcze nie wyjdzie, a już wraca. Co załatwiam, to w biegu, żeby zdążyć przed nim do domu. Zresztą klucza nie ma, bo ja mam problem, żeby nasze drzwi otworzyć, to gdzie on.

Ujędrniania ciała mi się zachciało, chadzam na gimnastykę 3 razy w tygodniu i mam problem, żeby te trzy godziny w grafik wpakować. A niby bezrobotna jestem. i do tego chyba chujowo zorganizowana. Jak znikałam w pracy na większą część dnia i wracałam wieczorową porą jakoś tego czasu było więcej.
Gotowanie, sprzątanie i lekcje odpadały.
I te powyższe trzy rzeczy usrywają mi życie. Zabierają całą energię, chęci i radość WOLNEGO dnia!

PS Pożytek z tego taki, że czasami miewam satysfakcję. Czasami... Jak widzę efekty tego naszego wspólnego siedzenia nad lekcjami. A wiem, że będzie lepiej. Po prostu to wiem. I to jest ten plus pierdolnięcia pracy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz