środa, 17 czerwca 2015

Jeszcze wakacji nie ma ( w sumie bardzo dobrze! ), a my zafundowaliśmy sobie rodzinny wypoczynek. W domu. Każdy zaprosił swoich gości i wyśmienicie się z nimi bawi.

Pierwszy był Dawid. Wrócił w niedzielę od babci i niedługo potem postanowił podzielić się z toaletą zawartością żołądka. Chryste, ile ten dzieciak zeżarł! Jak zaczął w okolicach szesnastej, tak zakończył kurs haftowania wieczorem. Wtedy postanowił puszczać bąki. Z wodnistą, cuchnącą wydzieliną z jelit. I ja mu na śpiocha dupsko myłam i gacie zmieniałam. Nie czuł bidak, że towarzystwo wirusowe wydobywa się na światło dzienne. No dobra! Wieczorne.
Kolejny dzionek spędził dzieciak na sprintach do wc. Tak z niego leciało. Aż płakał, tak mu towarzystwo dupsko obszczypało.
Na dokładkę rozkręcił się katar i kaszel. Kolejni wirusowi kumple wpadli. A co! Przecie nudno było. A w sobotę występ w amfiteatrze ma.

Wszyscy dmuchali i chuchali nad Bartkiem, który we wtorek miał wycieczkę i od niedzieli ryczał, że znowu nie pojedzie, bo znowu będzie haftał przez Dawida. Cały poniedziałek spędził po szkole u dziadków. Faszerowałam go od niedzieli nifuroksazydem. I się udało. pojechał dzieciak do Biskupina. Wrócił z łukiem dla siebie i toporkiem dla Dejwa. Zachwycony i zadowolony.

Ja w tym czasie ledwo żyłam. Zapchana, z bolącą krtanią od poniedziałku. Z temperaturą 38+ od dwóch dni ( mamy wtorek). Ślubny po dwunastej przyjechał już z pracy ze swoimi wirusowymi kumplami. Teraz ten uprawia sporty ekstremalne nad toaletą. Albo leży ze swą świtą na łożu i jęczy.

Ja odliczam czas do wieczora. Dwugodzinna drzemka popołudniowa niewiele zmieniła. Padam na pysk. Obiecałam sobie, że idę spać bez wysadzania młodego po dwudziestej drugiej. Trudno, najwyżej w nocy będę zmieniała pościel.
Nie wiem jak tego dokonałam, ale wytrwałam jakoś nad gazetą. O 22.03, gdy weszłam do pokoju dziecięcego w celu wysadzenia młodszego, wiedziałam, że z nocy nic już dla mnie nie zostało. Bartek siedzi na łóżku. Na pytanie czy dobrze się czuje, odpowiada, że dobrze po czym puszcza pawia na prześcieradło. Pawie wypuszcza do czwartej nad ranem, a ja leżąc koło niego czuwam.

Szczęście, udało mi się potem pospać do jedenastej trzydzieści.

I jakoś tak ze mną już dzisiaj lepiej. Bartek od czwartej w nocy bez wymiotów. Kupsko normalne. Tylko głowa boli i temperatura się wtedy pojawia. Dawid dochodzi do siebie.

A Ślubny po całodziennym przemieszczaniu się na łózku, zeżarł mi ostatniego biszkopta!...

*
*
*

I dobrze, że to wszystko przed wakacjami! Szkoda marnować czas na choroby w wolne. Od czego jest rok szkolny! Niech się dzieciarnia odchami w domu od instytucji. Takie przygotowanie młodych organizmów ( i starych też ) na dwa miechy wolnego!

2 komentarze:

  1. Dobrze że przez czytanie bloga nie można się zarazić....
    zdrówka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. całe szczęście, bo ciągle byłybyśmy chore :)
      i dziękuję, już nam lepiej.

      Usuń