wtorek, 1 września 2015

Tak mnie ten budzik wybudził, że dopiero usiadłam.

Najpierw rozpoczęcie. Z wywieszonym językiem wypchnęłam Bartasa w stronę lasencji z jego klasy, które kątem oka przyuważyłam. I biegiem na "górne boisko", bo tam niecierpliwy głos nawołuje "Pierwsza ceee, proszę się ustawić!!". Spoko, ale kuźwa gdzie? Oooo!!! Loff maj stoi. Jak dobrze, że ona nie dość, że po rozum się załapała, to i nie przegapiła kolejki u Świętego za wzrostem ( nie to co ja! jednak ten rozum jej spadł i ciut spaczony jest. i za to ją ten teges. no!) Dzięki Loff mój pierwszoklasista nie spóźnił się na wymarsz na oczy gapiów tłumnie zastawiających trawniki, czyli nas, rodziców.

Z tego co widziałam, to gadał większość przemówień i inszych pierwszowrześniowych bzdetów. A w klasie... No w klasie, to miał minę męczennika zanudzonego do granic wytrzymałości. Wychowawczyni mówiła trzecią minutę. To ponad siły zachowania ciszy przez Dawida.

Po rozpoczęciu szlag trafił moje plany: lody, pizza własnej roboty, bułki upieczone przeze mnie.... Nielaty poleciały do dziadków... i zostały tam większość dnia. nie żebym narzekała. Nie, nie!

Tym czasem nie bardzo wiedząc co z wolnym czasem robić, postanowiłam odkurzyć pokój. Utknęłam na 4, może 5 godzin. "Odkurzyłam" wszystko. Wytargałam dwie siaty makulatury. Lżej mi.

Opuszczając pokój nielatów, puściłam ich w drzwiach. Na nocny spoczynek.

2 komentarze:

  1. Fajnie, że znów piszesz po tej przerwie. Tęskniłam :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak. Dobrze, ze wróciła. Czekałam na to. Dzidzia, jak ja na to czekalam! I dzięki za piątek przy drinku.

    OdpowiedzUsuń