wtorek, 15 stycznia 2013

alergia bez alergii

Jakiś czas temu oddałam swe i moich latorośli żyły w obroty pielęgniarkom. Pobrały fpip fiolek krwi. Głównym badaniem był profil pediatryczny, czy jak to zwą. Po ludzku na alergię, no. Morfologia i TSH  to przy okazji. Po co dzieciaki narażać na kolejny stres.

A dzisiaj dowiedziałam się, że z naszej trójki najbardziej uczulona to jestem ja. Na trawy (Tymotka łąkowa, Żyto zwyczajne). Tak napisali. I jeszcze "bardzo niskie miano przeciwciał, przeważnie bez objawów klinicznych". Czyli dupa nie alergia. Na całe szczęście.

Tylko nie rozumiem, dlaczego zamiast od razu dać możliwość wybulenia na najbardziej wiarygodne testy z krwi, oni robią swoje. Raz na to, raz na to. Każda wizyta kosztuje, czas zabiera. Więcej wydałam na wizyty niż na badanie naszej trójki.

Ciekawe co teraz wymyśli lekarka. Czy odstawi młodemu singular czy nie.

I kiedy odpadnie mi jeden specjalista. Życie będzie łatwiejsze.

I pomyśleć, że na mnie trafiło włóczenie się po alergologach, endokrynologach, wzywanie lekarza na każde kichnięcie i kaszlnięcie, teraz jeszcze okulista mi się przyplątał. Ja, która zawsze daleka byłam latać z byle glutem pod nosem. Jak słyszę antybiotyk, to mnie odrzuca. Mało tego, jak mam podać syrop dziecku, najpierw prawie, że z kartką w ręku analizuję za i przeciw.

Miszelin mnie jednak urządził i nauczyłam się wołać lekarza na właśnie niemal każde kichnięcie. Jak nie, to od razu mieliśmy oskrzela zawalone, stosy fiolek do inhalacji, syropów. I antybiotyk!

Ten sezon jesienno-zimowy jest inny. Od momentu kiedy Miszelin jest na świecie, jest inaczej. Po raz pierwszy przez 2 miesiące żadnej infekcji. Żadnego kaszlu z odruchem wymiotnym. Żadnego klejącego, zielonego, ciągnącego się gluta.
Czuję się jakbym miała noworodka w domu. Noworodka, którego na nowo trzeba się nauczyć. Zapisywać punkt po punkcie białą kartkę.

Po czterech latach okazuje się, że znam niby swoje dziecko, ale odkrywam na nowo. Dziwne to uczucie. O jego systemie odpornościowym wiem niewiele więcej niż cztery lata temu, kiedy to miesięczne bobo leżało i darło się większą część doby z powodu kolek. Uciążliwych kolek!

Czyli wiem NIC. Uczę się. Zapisuję białą kartkę.

Czekam na lekarza. Ciekawe co zapisze. Jak na mnie antybiotyk nie wchodzi w grę, ale przy tych grypach... może się mylę. Nie wiem co to grypa. Zresztą nie znam większości chorób, bo ja nie chorowałam. Oskrzela przerobiłam. I to z każdej strony. Miszelin był wymagający pod tym względem. I skutecznie łapał. I skutecznie psychicznie mnie to wykańczało. Do teraz.

Ten sezon zaczął się normalnie. Zaczęło się przedszkole, zaczęły się katary i kaszle. Ale jakoś inaczej, tyle że do mnie nie docierało jeszcze. Teraz mam białą kartkę. Zaczynam robić pierwsze notatki, potem będę nanosiła poprawki....

Jestem dobrej myśli. Jakaś spokojniejsza. Czuję, że jest szansa na odstawienie leków. Na odstawienie za jakiś czas alergologa.

Wczepiłam swe szpony w ostatnie słowa lekarki, że możliwe, że urodził się bez jakiejś osłonki ochronnej wokół oskrzeli i z każdym rokiem ta osłonka się wzmacnia. ( lekarka bardziej fachowo mówiła, potem jakoś mi to na polski przełożyła i ja mam taki obraz tego w głowie, mój opis - nie fachowy). Moja intuicja wierzy w to. Pierwszy rok kiedy mamy normalne oznaki przeziębienia, a nie od razu stan przedszpitalny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz