wtorek, 29 stycznia 2013

bałwan

Ulepiłam wczoraj z dziećmi bałwana za domem. Szalik poświęciłam. No dobra, nic nie poświęciłam, bo szalików moje dzieci nie noszą, a wala się tego trochę po szafie, czyt. teściowa kupiła.

Marchewkę zastąpiło jakieś czerwone zamknięcie od jakiegoś środka do czyszczenia butów. Oczy i guziczki zastąpiły nakrętki od butelek [jakie szczęście, że zapomniałam do przedszkola].

Ustawiłam potomstwo, fotkę telefonem strzeliłam i wysłałam do teścia. A co niech ma. Teścia na swój sposób lubię, teść ma zawsze telefon przy sobie, teść też często mi przesyła me dziecki w różnych uchwyconych momentach.

Nie minęło minut pięć, dzwoni teściowa. [ K...a, po to do taty wysyłam, żeby mi tu dupy nie zawracała. Ostatni raz wysłałam. Jak szatana wielbię, OSTATNI raz!].

Sto pytań do... kiedy zrobiliśmy, jak długo to trwało, jaki szalik ładny, srutututu...

Dwie godziny później telefon do Ślubnego. Czy widział bałwana (nie widział, taki wyrąbany wracał, ale udawał, że wie o co chodzi), jak mu się podoba, sratatata.....

Chwilę temu odbieram telefon. Ciocia J. na linii. "Żmija, wiesz patrzę z okna przez lornetkę. (Wow, też mi nowość!) Ładnego bałwana zrobiliście. Ale wiesz, on się chyba topi (deszcz padał, temp w plusie, trudno, żeby zamarzał!!!) i co teraz zrobisz? ( już lecę kupić zamrażalkę, żeby bałwana nie uśmiercić... jesooooo... co za problemy!).

Jestem ciekawa czy rodzina w Niemczech już wie, że bałwana lepiłam z dziećmi. I zaraz zadzwonię do mojej Mamy i spytam, czy też już obdzwoniła pół Polski, żeby oznajmić, że Żmija bałwana lepiła z dziećmi.

Dżizas!!! Ostatni raz!!! Ostatni!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz