Było nas w tych górach dość sporo. Cztery rodziny z dziećmi. Na każdą rodzinę przypadało dwóch potomków. Reszta była bezdzietna. Naliczyłam 27 osób, ale znając życie się rypnęłam.
Mieszkaliśmy blisko siebie. Wieczorne spotkania sprzyjały.
I tym sposobem, kuzyn Maciej przyprowadził do nas drugiego wieczoru trzy niewiasty. Swoją Gosię i jej siostrę i żonę kumpla z pracy [ ci się wymieniali w opiece nad śpiącymi dziećmi, bo jakby nie patrzeć ciut dalej mieszkali]. Madzię! Pierwszy raz na oczy widziałam dziewczynę.
W pierwszym zdaniu zgadałyśmy się, że z naszych stron rodzinnych pochodzi [moich i JFK]. Tak jakoś miło mi się zrobiło....
Ale zaraz czar prysnął, bo namolnie zaczęła się z kuzynem o Ikeę o coś wykłócać. I nudne to już było, ciągle to samo powtarzała, atakowała i wracała do tematu jak bumerang. Do tego była głośna. Czuła się jak u siebie i ciągle to samo gadała.
Potem koleżanka nalewała swą nalewkę. Rozlała na pół stołu i czyściuteńką ścierką do naczyń starła stół. Mnie już telepnęło, ale stwierdziłam, że pedantyzm trzeba schować do kieszeni, więc olałam i starałam się być miła.
Ale Madzia postanowiła mnie jednak z równowagi wyprowadzić. Najpierw zawisła na kuzynie. Gosia obok, w dupie to mam. Potem tak przysunęła krzesło do męża JFK, że mą JFK wstrząsnęło [ mieli ciut swoich problemów, które nadal bolały], a ja żeby nie było jazdy stanęłam tak, że wbiłam się między te krzesła i rozchichotaną Magdę a niezainteresowanego męża JFK.
Koleżanka była w wyśmienitym nastroju. Szum wkoło siebie robiła. Śmiała się. Zadawała ciągle te same pytania. Oznajmiła, że ma dwóch synów " jeden ma 7 lat, drugi 8. albo 8 i 9. nie wiem nie pamiętam" [jak można nie pamiętać ile dzieci mają lat?]. Potem wyszło, że ma córkę i syna. Ktoś myślał, że dwie córki. Na drugi dzień okazało się, że jednak synów ma. Mamuśka roku! Ja, ile bym nie wypiła, pamiętam daty urodzin dzieci.
No i wyszliśmy przed domek na dymka. I moja cierpliwość nie wytrzymała. Magdalena stanęła o kilka centymetrów za blisko mojego Ślubnego. I jeszcze zmniejszała odległość. Jak się oparła i położyła rękę na jego ramieniu.... "Metr w bok! Natychmiast!" - wycedziłam przez zęby.
Ale koleżanka mnie nie zna i nie wie czym się mogą skończyć takie wybryki [ i inne jak mi ktoś na nerff działa]. Ciśnienie mi podniosła. Para uszami szła. Kuzyn błagalnie patrzył, żebym z czymś jednak nie wyleciała. A Madzia dalej swój taniec godowy na mych oczach odjebuje.
" Radzę zwiększyć odległość [ tu wskazałam ręką miejsce, gdzie ma stać nawalona lafirynda] . I żeby była jasność, mówię ostatni raz! Nikt nie będzie się do mojego męża kleił... zrozumiałaś!!!!!!"
Ślubny, jak to facet, problemu nie widział. Myślał, że ona tak po macha z jego fajka się zbliża. Ale ja, kobieta jakby nie było, znam te gierki. Uśmieszki, słodko- wkurwiające minki. Niby głowa jej na jego ramię opadła. On krok w prawo, ona też. On w tył, ona też. Nosz....
Chyba nie zrozumiała, bo wcześniej Ślubny ją odsunął, a ona dalej kleiła się tak jakby to był jej chłop, albo bardzo bliski kumpel. Para w Żmii się gotowała. Bliska byłam zrobić koleżankę na pandę. Oczko w fiolet lub zieleń zmienić. Szczęście Gosia ją odciągnęła, czy przywołała. Odległość się zwiększyła do metrów trzech. Chwilę potem dziewczyny zabrały Magdę z mych oczu. I to była bardzo mądra decyzja.
Cały wyjazd omijała mnie i JFK szerokim łukiem. A niby nic nie pamiętała zdzira jedna!
Trzeba było obić, zapamiętałaby na jeszcze dłużej :D
OdpowiedzUsuńDobija mnie to, ze chłopy jak zwykle nie widzą w takim czymś nic złego :P
Ślubny widział chyba, że laska wisi na nim, bo się opędzał i miły nie był. ale wolał załagodzić sytuację, bo mnie zna i moje reakcje też. i byłby kwas przez cały wyjazd jakbym jej oko podbiła. i tego chciał uniknąć.... tak sobie teraz myślę :)
OdpowiedzUsuńCzyli ślubny mądry facet :D
OdpowiedzUsuńczasami mądrość się pojawia :)ale tylko czasami :)
OdpowiedzUsuń