czwartek, 24 stycznia 2013

jedziemy na ferie

Z niedzieli na poniedziałek o 2.45 wyruszyliśmy do Zakopane City.

Jazda jak jazda. Już Łódź zapewniła rozrywkę. W okolicach 5 rano miasto sparaliżowane. Nie wiadomo gdzie ulica, a gdzie chodnik. Jakby miasto na polu wybudowali. Dżizas co za sajgon.

Potem sobie ponapierdzielał śnieg. A może to jeszcze przed Łodzią było? Nie zakodowałąm. Wiadomo, jakby niedospana byłam. O Loff jeno pamiętałam, co by ją przywitać z samego rańca, bo u mnie to rzadkość, żeby przed 7 być na nogach. A chiałam jej dzień umilić od samej nocy :) [Tak między nami... jakby ode mnie zależało, to przed 12 z łóżka bym się nie zwlokła.]

No, ale droga....
Dla rozbudzenia zaspanego kierowcy wycieraczki przymarzły i nie bardzo  śniego-deszcz dawały radę odgarniać. Za to po bokach szyby mieliśmy śliczne choineczki lodowe ( Terrorist widział w rogach szyb las... cóż.... kwestia interpretacji).

I jak już zbliżaliśmy się do celu. Ostatnia stówka została, a nawet mniej, Terrorist stwierdził, że warto pozbyć się zawartości żołądka.

Postęp taki, że komunikował z wyprzedzeniem, a nie jak już był w trakcie zarzygiwania tapicerki i siebie. Zdążyłam nocnik pod dziub podsunąć. I tak sobie na Zakopiance pięć przystanków w zaspach robiliśmy. Ślubny zatrzymywał się, ja z nocnikiem wyskakiwałam, wylewałam capiące substancje, płukałam wodą i hop do samochodu.

A inni kierowcy patrzyli jak na idiotkę. Pewnie się zastanawiali jak wysadziłam dzieciaka na nocnik w samochodzie. A Ślubny wolno nie jeździ...

Za to na miejscu przemiłe zaskoczenie. Domki zajefajne, stok zaraz po drugiej stronie ulicy. Domek obok szwagier i reszta ekipy. Zaraz za płotem zakwaterowane kuzynostwo Ślubnego.

Niby fajnie, ale czasami jednak tłoczno. Zdecydowanie za tłoczno. Ale to już kwestia mojej zrytej głowy....

Ale Loff zadzwoniła i od razu spłakałam się ze śmiechu.

I jeszcze na Bednarka mnie zabiera. Ona jest bossssska u know... BOSSSSKA!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz