środa, 10 kwietnia 2013

głosu brak

Rano zostałam brutalnie wyrwana ze snu przez Miszelina. Chciałam jadem rzucić, że wczoraj im odbiło i latali do blisko 22.oo, to przynajmniej dzisiaj daliby pospać. Ale nie! 8.15 przylezie takie i truje nad głową.

Otworzyłam paszczę .... i jakieś charczenie usłyszałam. "Nie to nie może być mój głos! Zresztą jaki głos?????????"

Miszelin spojrzał zaskoczony "Mamusia, a co ty tak dziwnie NIE-mówisz?!" I poleciał do pokoju. I słyszę "Bantek, Banteeeeeeeeeeeeeek!!!!! Mogę Twoim autem jeździć???????!!!!!"

No to drugi obudzony. Zajebiście!

Cholera, gdzie kartka, długopis? Będę pisać do nich, no bo gadać ni jak nie idzie. I jak już długopis zlokalizowałam, a za kartką latałam, zdałam sobie sprawę, że pisać to ja se mogę nawet i po chińsku, no bo niby kto w tym domu moje wypociny przeczyta?

Chwilę potem zadzwoniła Jolanta, bo od 4.oo zamartwia się o moje gardło. Jak mnie usłyszała, to myślała, że ma zakłócenia na linii. I jeszcze bardziej się przeraziła. Nie przeszkadzało jej jednak gadanie do mnie i nadwerężanie mej krtani. A potem przytargała siatę medykamentów i została do 18.oo czyli kąpieli dzieciów. Oczywiście zadawała mnóstwo pytań. Krtań ledwo zipie.

Teraz wraca Ślubny z delegacji. Po drodze pozbył się obcego (podobno), którego nabawił się kilka miesięcy temu. Ozdrowiał w sensie. Teraz chyba będzie już chyba w miarę dobrze. A książki leżą grzecznie na szafce. Wszystkie trzy. I tylko zastanawiam się, czy ukatrupi mnie od razu, czy jednak się zlituje i da nowe nabytki przeczytać :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz