piątek, 17 maja 2013

kolano do d...

Dwa dni temu zmobilizowałam się do biegania. Biegliśmy ze Ślubnym z domu do samochodu, a potem z samochodu do domu. Jakieś 20 m :)

A tak na poważnie to wdychając świeże, leśne powietrze pokonałam 5km. Chyba nie tak źle jak na pierwszy raz? Do tego wcale się nie spociłam. Zmęczenia też nie czułam zbytniego, tylko kolka mnie łapała. I woda w brzuchu przelewała się z prawa na lewo, bo wlałam jej w siebie sporo.

I przyznaję, że trochę marszu też było.

Wczoraj rano, zaparzając kawę, rozkoszowałam się radością na samą myśl o popołudniowym treningu. Z tej sielanki wyrwało mnie człapanie Ślubnego po schodach ( wstał o 5.oo i na rolki pojechał ). Ledwo stanął w drzwiach, na pierwszy plan rzucał się widok zdartego kolana. Ale to pikuś w porównaniu z kolanem drugim. Zwichnięcie.

K...a!!! Nici z biegania. Sama w życiu nie wypuszczę się do lasu. Ja z każdej strony podejrzane dźwięki słyszę. Bez Ślubnego u boku na zawał bym zeszła.

Ślubny też załamany, bo właśnie wszedł w rytm ćwiczeń po długim czasie laby.

Teraz mi się pałęta z kulami po chacie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz