Czasami warto włączyć w sobie funkcję zwaną myśleniem. A ja rano wyjrzałam przez zamknięte okna, ujrzałam pochmurny świat, ale duszno było, więc ubrałam swe pociechy na letniaka i po raz pierwszy nie dodałam do pakietu bluz.
I co? I zamiast słońca, nastąpiło ochłodzenie. I musiałam z tymi kożuchami zaiwaniać. Szczęście, że sumsiadka jechała z rowerkiem synowej do rodziców. Podwiozła mnie, bo mam kopyto obtarte. Dla poprawy nastroju nazbierałyśmy michę truskawek dla mnie. Bo ona wyjeżdża, a jej rodzice już wyjechani. A truskawki nie patrzą na czyjeś wakacje, tylko dojrzewają.
No ale ....
...grupa Miszelina akurat się szykowała na spacer. Miałam ochotę wręczyć wychowawczyni to co przytargałam i uciec, zanim młody mnie zobaczy. Ale nie. Te wredne, małe, w różach i fioletach okropne, skrzekliwe i piszczące diablice ledwo mnie ujrzały zaczęły z piskiem " Mi - sze - liiiiiiiiiiin!!!! Maaaaamaaaaaaaaaa twoja przyyyyyyyyyszła!!!"
Przybiegł i tak się wtulił. Ale tak mocno, że szok. I puścić nie chciał. I płakał mi w rękaw i oglucił cały. A wszystkiemu winne te małe.... Tak czy siak wiem dlaczego nie znoszę małych dziewczynek!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz