czwartek, 20 czerwca 2013

Dzieci miały wypadeczek na motorze z dziadkiem. Tak na samo zakończenie wizyty dziadek chciał zrobić chłopakom frajdę. Wpakował na skuter przed siebie, tak jak jeździli dziesiątki razy po podwórku. Przy samym wjeździe do garażu, już na sam fajrant, skuter postanowił się położyć, bo dostał za dużo gazu.

Dziadek przerażony i stratny, bo portki podarł. Terrorist wrzeszczy, że to Miszelin i wskazuje na zdarte kolano. Mocno zdarte. Ja nie widziałam, ale Ślubny widział nienaturalne wygięcie nogi Miszelina. Młodszy stracił troszkę skóry na przegubie stopy.

Babcia o dziwo nie panikowała tak bardzo, tylko wzięła się za obmywanie (dla mnie najgorszy moment, bo drą się niesamowicie), szykowanie opatrunków i wylanie na każdą ranę litra wody utlenionej. O dziwo wrzask nie przybrał większej mocy.

Dziadek wystraszony, trzęsącymi się rękoma podawał swoje specjalne plastry, przyspieszające gojenie. Bidak sam był pokrzywdzony. Noga mu się wypięła. Starał się jak najbardziej uchronić młodych przed upadkiem. Pewnie też się poobijał. Tym bardziej, że walnęli na prawą stronę, a teść ma na prawej nodze protezę.

Ślubny uspokajając "wywalił" dziadka na fotel.

Trzydzieści minut później od pierwotnie planowanego powrotu, szłam z inwalidami kilkanaście metrów dalej, do domu.  Prysznic przy okrzykach paniki przed zalaniem solidnie zdartych miejsc. Jak na złość brudni byli przeokrutnie.

Ale przed zaśnięciem Miszelin planował kolejną jazdę z dziadkiem....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz