czwartek, 25 lipca 2013

Rytm dnia się zmienił. Wszystkim.

Dzieci od rana z p. Iwonką, ok 10.oo idą do dziadków. Większość dnia na podwórku. Wracają wymęczeni. Ślubny dobija ich rolkami. ( Ja wczoraj biegałam podczas ich nauki ).

Ślubny sprząta, ogarnia i wyzywa... bo nikt tego nie szanuje ( jego spostrzeżenia ). Ja doceniam i jestem wdzięczna. Ale niech nie oczekuje, że teraz będę latała ze ścierą i mopem tak jak do niedawna. I jak moje spodnie poleżą na krześle więcej niż dobę, to się świat nie zawali. Wiem to. Bo przez dziesięć lat się nie zawalił. Tylko mi nerwy i zdrowie zabierał ten świat. Bo to wtedy ja dostrzegałam najdrobniejsze syfy, on nawet nie widział sterty swych ciuchów walających się po podłodze. Ale chyba jest pojętny, bo jednak się tego nieprzesadnego pedantyzmu nauczył ode mnie. I na co mi to było!!!!

A ja poznaję system i zasady i ludzi do 16.oo. A potem zaczynam się nerwować dniem kolejnym. Bo ja bym chciała od razu wszystko umieć robić. I to szybko. I sprawnie. I nie być już zależną od Nauczyciela, który i tak nie ma czasu, bo on ma swojego Nauczyciela i większość dnia spędza dwa pokoje dalej. A może trzy? Nie wiem, mijam jak idę do kibla. A chodzę raz dziennie, więc jeszcze nie ogarnęłam pokoi :)

Tam gdzie chwilowo siedzę, jest zgrana i przyjazna ekipa. Pomocni i chętni do tłumaczenia. Traktują mnie jak pracownika, a nie stażystę. Każdy sobie kawkę parzy, a przy okazji innym jak są chętni. Nie latam skanować piętro wyżej, tylko kto ma potrzebę idzie sam. Nie latam z kartkami z drukarki, która stoi najbliżej mnie.

Ale ja się denerwuję, bo wiem jakie mam braki. I jak mało czasu na nadrobienie. I nie oszukujmy się... wypadłam z obiegu.... przeszło 7 lat w domu. Daje się we znaki.

Dzisiaj z nerff wyrzygałam tabletkę. I jeść nie mogłam do 10.oo. Potem wmusiłam w siebie twarożek.

Cóż... od soboty zaczynam walkę z angielskim... jedyna szansa, żeby tam się zaczepić...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz