niedziela, 28 lipca 2013

sobotting

Sobotę spędziliśmy u szwagra. Oczywiście przed wyjazdem piekiełko zrobiłam, bo mi czapka krzywo stała. 

Nażarłam się obrzydliwie. Niefajnie być takim ciężkim, oj niefajnie, jak się czuje cegłę w żołądku.

Był też kuzyn z dzieciakami.

Dzieciaki wariowały w basenie. Na dzikiej plaży. Znowu w basenie. I znowu.

A na koniec zostały na noc. Bo się wcześniej z wujkiem umówili. Pepe też został. A nie był przygotowany. Ale uwielbia Terrorista. Dobrze, że mają dobry kontakt.

Terrorist, stojąc na śmietniku, machał nam póki nie zniknęliśmy z widoku. Widziałam, bo też machałam. Rozumiem jego smutek rozstania, taki chwilowy, moment naszego wyjścia. Potem znowu zabawa i wykańczanie cioci i wujka.

Za to ja myślami z nimi. Co robią? Czy już śpią? Czy nie tęsknią? Wiecie, oni pierwszy raz u szwagra na noc.

Ale jakby nie patrzeć i analizować, fakt jest faktem, że chata wolna !!! Postanowiliśmy spędzić czas wspólnie. Ja na kanapie wkuwałam angola, Ślubny grał w NBA :) Cóż nie do końca wyszło...

Jak już padałam na pysk, to Michu wymyślił film z Tomem od Suri. I nie doczekawszy połowy zaczęliśmy tracić wątek. Miałam prawo. W końcu wstałam o jedenastej czterdzieści... czekajcie, lepiej brzmi przed dwunastą! A było już po 24.oo. Ślubny ciut wcześniej wstał.... o jakąś wycieczkę rowerową z dzieciakami przez caaaałe miasto. Terrorist bogatszy o portki i koszulkę, bo się wyrżnął pod fontanną na rynku...., o zrobienie zakupów, wymienienie książki, bo zakupił mi taką, którą ja nabyłam wcześniej, ogarnięciu dzieciaków i chaty, zamianie samochodów, bo zastępczy nie ma klimy, a nasz ma.

A potem wylądowaliśmy w łóżku. Grey to pikuś ...


2 komentarze: