niedziela, 28 lipca 2013

zakupy

Na dziesiątą czterdzieści dziewięć byłam gotowa do wyjazdu. Na zakupy. W końcu nie mogę cały staż w jednych łazić. A inne albo na plac zabaw, albo wiszą tudzież przelatują przez bioderbrak.

Ciocia zapewniła, że spokojnie możemy po młodych przyjechać wieczorem. Ja nie znoszę zakupów, więc spokojnie byliśmy już po 15.oo. Ja bogatsza o buty na lekkim koturnie rozmiar 36!!!!! what the fuck? po ciążach miałam 38, przed 37, ale nigdy kurwa 36!!!, małą czarną, szarą spódniczkę typowo urzędniczą, sweterek, ogrodniczki czarne, spodnie żółte i książkę a la Grey w oryginale. Ja bez książek żyć nie mogę, a uczyć się muszę w trybie przyspieszonym. Czytanie chyba też pod naukę podlega, nie?

Wszystkie trzy dziecki spały... Pepe na kanapie, Miszelin w kłębek też na kanapie, a Terrorist nie miał siły dojść i padł na dywanie.

Poszli spać po 24.oo, wtedy kiedy my.... no nieważne ;-).... a wstali o... WIEJSKIE POWIETRZE IM CHYBA SZKODZI... byle w domu nie praktykowali... o 5.oo RANO!!!!!!

Ciacho, kawka, basen. Pizza, ciacho, cola, kawa latte. Szwagierka robi najlepszą!

Nawet cara prowadziłam ( wybałuszam oczęta ) !!!! Ślubny raczył się procentami. Ale luzik miałam. Nawet innego cara wyprzedziłam :) Ale, że patrzałków nie zabrałam, za daleko nie widziałam, więc wlekłam się za jakąś starą cytryną.

Dziecki padły, wcześniej opowiadając jak byli dzisiaj o 7.oo rano w basenie, potem na plaży i ciocia jechała po czapki, bo zapomniała, a garówa była przestraszna ( my większość dnia w pomieszczeniach klimatyzowanych więc nie odczuliśmy tak bardzo). Jak Pikuś uciekł i do Julka ( sąsiad szwagrów z agroturystyką ) jechali samochodem i oglądali tam zwierzątka.

Przeprosiłam za scenkę sobotnią. Buziaki, przytulaki i padli.

A teraz zmykam do mego nowego nabytku... w oryginale...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz