wtorek, 30 lipca 2013

W pracy odwaliłam kawał dobrej roboty. Jestem z siebie dumna! Wiem, że to kropla w oceanie, ale dla mnie wiele.

Dzieciaki dały dziadkom w kość. Głupkowali i świrowali.

Firany wreszcie wyprałam. Okna zdążyły już się zabrudzić :) A do tego zaczęli robić wreszcie parking przed chatą. A to oznacza jeszcze więcej kurzu. Ale jest szansa, że za jakiś czas nie upierdolę sobie obcasa w kałuży po kostki. Do niedawna nie martwiłam się zbytnio o swoje adidaski. A teraz nie wiedzieć czemu, szkoda mi butów, które ani wygodne, obtarły mi stopy i musiałam dzisiaj popylać w balerinach, ani w moim stylu, ani nie rozumiem kto taką karę dla kobiet wymyślił!

Sałatka do pracy zrobiona. Brokuł, ziemniaki, ogórek kiszony, jajko.... mniam. Firany zawieszone, moje ciuchy wyprasowane.

Chce mi się chcieć. Doceniam czas spędzony z dziećmi. Terrorist opowiadał mi szczegółowo, bardzo szczegółowo, ninja, które też oglądałam jednym okiem w trakcie przygotowywania makaronu ze szpinakiem plus sery. Nie, że aż tak mnie wzięło na domowe pichcenie. Nie! Kupiłam gotowca na patelnię w Lidlu. Pycha!!!!

Ale ja o opowieści Terrorista. Więc opowiadał bardzo dokładnie, co chwila cofając się o kilka wątków i znowu to samo. Do tego przygotował pomidora zamiast jabłka, nóż, ale nie ostry jak w bajce i kredkę w zastępstwie kredy. Związał to w tobołek i mi demonstrował ruchy. I ja miałam cierpliwość, której nie wykrzesałabym o tej porze, kiedy powinien już leżeć w łóżku w czasie kiedy siedziałam z nimi cały dzień.

I Miszelin dostał więcej przytulasów i całusów niżby się spodziewał  w tak krótkim czasie. I dopiero teraz odkryłam, że on jednak jeszcze więcej tego potrzebuje niż się spodziewałam, niż Terrorist, niż jakiekolwiek znane mi dziecko.

I uczę się wieczorami. Ale nie tak pilnie, jak zakładałam. Wczoraj jakoś sił już nie miałam, a raczej głowy przygotowanej na zapamiętywanie. Dzisiaj też niewiele mi zostało.

Ślubny mi bardzo pomaga w obowiązkach domowych, Jestem cholernie zaskoczona. Do tej pory jakoś szczególnie nie doceniał mojej pracy, zostawiał wszędzie swoje szpargały i wieczorem już było jak po przejściu tornado. A ja rano ogarniałam. Teraz samo się nie ogarnęło jak wracaliśmy i Ślubny albo dzieci ogarnia do spania a ja sprzątam albo na odwrót.

Jest ok. Gdyby nie ten stresik towarzyszący wieczorem przed dniem kolejnym....

2 komentarze:

  1. miło się czyta, że u Was wszystko w porządku, normalnie harmonia :)))

    A stresik będzie, ale on też dobrze motywuje :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. chwilowo tak :) ale czasu nie starcza na naukę tego cholernego angola :(

      Usuń