piątek, 2 sierpnia 2013

I życie płynie.

Dzieciaki pojechały z dziadkami na cały dzień do mega parku jakieś 50-60km od nas.  Po powrocie Terrorist strasznie przeżywając opowiadał wiesz mama, bo tam był taki dmuchany smok...oooo patrz dziadek na zdjęciach pokazuje.... właziliśmy z Miszelinem do jego paszczy, on nas jadł i wysrywał ( dzieciaku jak ty mówisz!). A Miszelin nie kimnął się w samochodzie, a cały dzień atrakcji, w ruchu i na powietrzu, i tylko jęczał z rogalem w buzi mama, noooo maaaamaaaa!!! ja chcę spać. noooo maaaamaaa, chodźmy, chcę się położyć, bo jestem zmęciony!!!

Ślubny zaliczał kolejnego lekarza. Wczoraj wycięcie pieprzyka na onkologii. Dzisiaj prześwietlenie barku w Mieście. Wrócił chwilę przed dziećmi.

Miałam ciut czasu dla siebie. Pooglądałam seriale w oryginale. Codziennie jeden odcinek i chyba podszkolę angola, nie? Do tego jakiś kurs zaawansowany i powinno być elegancja Francja. Szkoda tylko, że jak już dziecki ogarnę, wysłucham, zaliczę porcję przytulasków i całusków, które przypadały na cały dzień, głowa nie kontaktuje już tak jak kiedyś. Stara się robię.

W pracy same sukcesy. Molestowałam kserokopiarkę na 5 piętrze przez 40 minut. I wreszcie rozpracowałam spryciarę! Skana sobie na maila przesłałam, wciągnęłam połowę kartek i pizgając pokrywą, wydobywałam z mozołem, jeszcze raz wdrapałam się piętro wyżej i skanowałam zagubioną kartkę. I kserowałam, bo zapomniałam części dokumentów. Bajzel mam na stole, że aż się dziwię, że mój.

A jak rozkładałam maszynę wszystko-robiącą na części pierwsze w celu wysłania plików na mą skrzynkę ( do której na chwilę zapomniałam adresu, no co nie można? ), wyszedł ze swego biura, po jakichś 25 min mojej walki z potworem, pan, z którym miałam wczoraj szkolenie jakieś tam, zmierzył jak jakieś ufo i wypalił czy pani chce zarżnąć tę maszynę? z łobuzerskim uśmiechem.

Dobrze, że okiełznanego już potwora nie rozwaliłam, bo miałam w planie dezercję i udawanie głupa. Na piętrze było tak cicho i wszystkie biura pozamykane, że myślałam, że byłam sama. Cóż na stażu w PKO, zaraz po studiach, rozwaliłam spłuczkę w kiblu, bo próbowałam wyleźć górą, po upierdoleniu zamknięcia. Sam kierownik oddziału mnie wydobywał. Teraz miałabym na koncie kserokopiarkę. I za świadka przystojniaka od szkoleń.

Ślubnego czekają dwie operacje. Kolana i barku. Kolano na rolkach, bark na nartach. Ten się potrafi urządzić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz