niedziela, 21 lipca 2013

zlot kuzynów...

... tym razem nad morzem. Tzn. rok temu też było nad morzem i o wiele bliżej nas, ale wtedy wykręciłam się ospą Miszelina. Tym razem dałam sobie szansę.

I co?

I nic. Pogoda nie dopisała. Słońce świeciło! Głupie jakieś!
Jedzie człowiek nie po to nad morze, żeby słońce w łeb grzało. A na ciele wysypywało mikroskopijne, cholernie wkurzające bąbelki. I co mi z filtra 50+ ( Ślubny myślał, że kupiłam se dla bab po pięćdziesiątce )? Z tą pięćdziesiątką wklepaną nawet w cycki i tak ciągle słyszę pytania gdzie się tak opaliłaś/pani opaliła? Ja tego też nie wiem. Unikam słońca jak mogę, a ono się do mnie lepi.

Ale ja nie o tym miałam.
Ośrodek ledwo oddany do użytku. Sto metrów od morza. No może 150m, no! Z okna widok na lasek, a za laskiem fale. I ten szum. Po krzątaninie nocnej po korytarzach z jednego pokoju do drugiego, po czekaniu na Młodego, który wyjechał w cholerę długo po nas, a do tego nie przełączył benzyny na gaz i musiał lecieć po nocy pół kilometra z baniakiem na stację, żeby do nas jednak zawitać po 2 w nocy, po chrapaniu Ślubnego i Ślimaka, po zeżarciu ryby, upchnięciu gofra i dopchnięciu loda świderka, a w pokoju wepchnięcie w siebie nieprzyzwoitą liczbę kokosowych batoników ( to przed chrapaniem), tenże szum przyniósł mi sen nad ranem, kiedy to męska część pokoju przeniosła się na drugi koniec korytarza, do pokoju z balkonem.

Nad samo  morze, dotarliśmy w piątek późnym wieczorem, albo jak kto woli wczesną nocą. Zakopałam sobie stopy w piasku, a mój durny mąż wbił mi jakiś patyk. Szczęście trafił między palce, ale w przeciwieństwie do reszty niczego nie zauważył.

Nawet zamoczyłam stopy w morzu i zdziwiona odkryłam, że woda jest cieplutka. Drugiego dnia już nie była. A na plażę dotarłam bliżej wieczora niż południa. I to niby już nieszkodzące słońce spowodowało, że mnie piekło ( wspomnę, że opalam się na mahoń więc nie chodzi o raka, tylko o reakcję mojej skóry na promienie słońca). A mi tu gadać, będą, że sobie wmawiam, bo muszę się przełamać. To niech oni się przełamią i nie chodzą na to cholerne słońce. Czemu ja mam się łamać? Tym bardziej, że jakoś nigdy nie przepadałam za prażeniem się na skwarę. No ciężko mi uleżeć bezczynnie na ręczniku jednocześnie przemieszczając dupskiem/cycem ziarnka piasku.

A dzisiaj.... A dzisiaj, to odliczałam sekundy do wyjazdu. Kategorycznie odmówiłam pożegnania z morzem w samo południe, po czym załadowałam swój szanowny tyłek do naszej foki. Oczywiście wcześniej wrzuciłam w siebie gofra i świderka jednocześnie zalewając cappuccino. Do wieczora nic nie jadłam.... za to teraz pochłonęłam 2 wielkie serowe buły z masłem! I mi niedobrze :(

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz