Z wrażenia po godzinach zostałam. I to całe czterdzieści minut.
Słuchając opowieści Terrorista z męskiej wyprawy, ugniatałam ciasto na pizzę. W tym samym czasie, co ja ser tarłam, Ślubny z Miszelinem postanowili wskazać mi moje miejsce i przytargali do domu czarnego przyjaciela. Muszę przyznać, że śliczny bydlak jest. Bosh ma na imię. Ale kurde nie zauważyłam zbytniego bałaganu od sobotnich porządków.
I tak od razu, ledwo weszli... żeby po odkurzacz... no nie wiem, nie wiem.
No, ale wrócili. Wyskoczyłam z domu jak opętana, bo akurat z zakupów wróciłam jak mi mignęła głowa Ślubnego. Zaatakowałam Terrorista gramolącego się z fotelika. Focha zapodał. Miszelin z umazanym od loda nosem sam na mnie wskoczył, by za chwilę z obrażoną miną stwierdzić, że jeszcze go nie przytuliłam.
A teraz co. Musiałam jakiś czas temu przegnać towarzystwo, bo mi prawie do wanny wleźli. Jak do spania, to oni do opowieści, a jak wcześniej wypytywałam, to nie mieli czasu ( tylko Terrorist jak tamtych dwóch nie było ). Z kartonów telewizory robili. Terrorist nawet dekoder z pudełka po ryżu odwalił. I kable z taśmy klejącej ( a ja się dziwię, gdzie te wszystkie taśmy się podziały ).
Ślubny wybył na spotkanie z kumplem, który po trzech latach przyjechał na miesiąc do Polski. Weekendów nam brakuje, więc korzysta z urlopu. A jutro od rana z dzieciakami. Ale już przedsmak niedospania ma zaliczony. Jutro na kacyku zapewne czas mu młodzi umilą.
A tak z innej beczki. Pojechałam do pracy samochodem. Policja jechała za mną, a ja przez miasto 90siątką. Chyba byli zajęci czym innym, bo nie skręcili za mną przed biurowiec. I na parkingu samochód mi zgasł. I jeszcze raz. I jeszcze. I mnie poszarpało, bebechy poprzestawiało. Zostawię cholerstwo na środku. Nikt nie wjedzie, nikt nie wyjedzie. Pieprzę! Ale Mysza się zreflektowała i odpaliła. I zaparkowałam. I w deszczu biegiem z końca parkingu jakieś 300m. A jak wyszłam z pracy i tak szłam przez opustoszały parking, na sam jego koniec i wreszcie łeb podniosłam i zobaczyłam jak zaparkowałam! W poprzek prawie, zajmując 2 cenne miejscia. Sic!
Idę czytać. Angielski na jutro przekładam. Dzieci mnie zmęczyły ;)
Ty weź, jak to tak można samoczynnie chudnąć? Zdradź sekret :D Bo mi nie idzie!
OdpowiedzUsuńnie chciałabyś takiej metody. uwierz mi.
OdpowiedzUsuńJa też jestem ciekawa mimo, że nie bardzo mam z czego chudnąć. A poza tym to fajnie ostatnio piszesz, lubię to czytać. martynia
OdpowiedzUsuńuznajmy, że to coś nazywa się stresem.
OdpowiedzUsuń