poniedziałek, 2 września 2013

tak mi się wzięło na wspominki

Pierwszy dzień Katka w szkole. Ciekawe jak mu tam będzie.

A tymczasem....

Ja w jego wieku, no nie, jak na ten wiek to sporo starsza, bo ja lipcowa, on grudniowy. Ale ... mając te lat skończone siedem, pomaszerowałam z mamą za rękę ( zupełnie zdziwiona mijałam płaczących i zasmarkanych rówieślników, ja byłam ciekawa nowego ) na rozpoczęcie szkoły. Pewnie było na boisku naszej jeszcze nie wykończonej najnowszej szkoły sportowej w mieście, ale tego nie pamiętam. Pamiętam za to, że pierwsze dwa miesiące pierwsze klasy chodziły do blaszaka ( taki komunistyczny budynek obity blachą ).

I jak na córkę polonistki i historyka ( nie pracowali w tej samej szkole, ojciec zresztą był na emeryturze ) przystało, wzięłam się pilnie za obowiązki szkolne. Mama zaakceptowała, że na początku mamy nauczyć się czytać tylko połowę czytanki. Jakże była rozczarowana po pierwszej wywiadówce, kiedy to dowiedziała się, że "tylko słabsi uczniowie" te pół czytanki ( cóż! wiedziałam, że jej coś w tej połówce śmierdzi, ale nie sądziłam, że spyta wychowawczynię. Jesooo, obciach.)

No to musiałam za karę nadrobić wszystkie czytanki. I to w jeden dzień! Odechciało mi się nie-czytać. Pewnie dzięki temu dzisiaj dzieci kojarzą mnie tylko z książką. Ostatnio walnęłam przekleństwem, a Katek "Tatoooo, powiedz, że mama będzie miała karę! Ma zakaz czytania książek. Na miesiąc!". I pomyśleć, że takiego gada swą piersią wykarmiłam!!! Na miesiąc! Zwariował gówniarz! Kanalia jedna, no!!!

W trzeciej klasie robili testy sprawnościowe dzieciom, żeby wyłapać najlepszych i wpakować do klasy A, sportowej. Jak na uczennicę szkoły sportowej przystało starałam się jak mogłam. Biegi kazali mi powtarzać dwa razy. Dwa razy dlatego, że widzieli potencjał. Tyle że potencjał się zorientował i oklapł. I kazali jeszcze raz, ale dopiero po wszystkich ( dotarło chyba do cymbałów, że dwa okrążenia hali i od razu kolejne dwa nie będą efektywne - choć ja nie byłam zbytnio zmęczona :) ). Ale ja wiedziałam o co biega, a granie w kosza mi się jakoś nie uśmiechało. I wiedziałam co robię. Do dzisiaj jestem kurdupel. Metr pięćdziesiąt w kapeluszu. Gdzie do koszykówki! Tak czy siak biegłam sobie jakby od niechcenia. A i tak ponoć miałam dobry czas. No ale ostatecznie całą resztę ćwiczeń zaniżałam. Opłaciło się. Byłam w klasie B.

A w klasie czwartej nie mogłam spamiętać jakichś dat z historii ( zresztą jak na córeczkę historyka serdecznie historii nie lubiłam ) i uczynna Mama pokazała jak zrobić ściągę. I co gorsza dla niej, dla mnie jeszcze gorzej powiedziała jak się zachowywać, żeby nauczyciel się nie zorientował, że delikwent ściąga.

Od tej pory mały rulonik był moim przyjacielem. Polski i matematyka były jedynymi przedmiotami, na których się nie wspomagałam pomocami naukowymi. Przyswajałam tylko te wiadomości, które mnie interesowały.

A w liceum Mama oczy wybałuszyła, zaniemówiła i tylko oczy wskazywały, że jest w stanie furii. Na świadectwie zobaczyła, że byłam zwolniona z w-fu. A ona nic o nim nie wiedziała. Cóż. Powtórzyłam ten wybryk w kolejnym roku też.

Oby Katek taki nie był! Oby nie po matce swej i ojcu swym. Bo ten też była gagatek!

2 komentarze:

  1. zazdroszczę takiej pamięci... ja piamiętam że jak robili zdjęcie klasowe I kl. miałam skręconą kostkę... i nie było mnie na zdjęciach :(
    pozdr. powoli wracam
    - modrzak

    OdpowiedzUsuń
  2. a gdzie cię można poczytać? modrzak, dawaj namiary!

    OdpowiedzUsuń