Uszczęśliwił mnie mój syn pierworodny. Straszliwie mnie uszczęśliwił....
Mianowicie zmuszona byłam, ja poganka, wykonać z nim wspólnie różaniec. Dla chętnych. I ta cholera siedmio-prawie-letnia była chętna. Jak ma czytać, to chęci brak. Jak ma pisać te pieprzone literki, to też chęci brak. Ale różaniec to i owszem. Żesz....
Miałam w planie z kasztanów. Ale rozum mi wrócił z wakacji. Do teraz pewnie bym je dziurawiła! A do tego Terrorist jeszcze by komuś przywalił niechcący i znowu uwaga w ekoludku (dzienniczek takowy dla niewtajemniczonych).
Babcia przyniosła z badylarni jakoweś koraliki. Dziadek przygotował mocny sznurek. A mi została robota. Dwie i pół godziny ślęczałam nad koraliczkami. Dobrze, że wzór miałam w szufladzie i o dziwo jak pilna sprawa, to udało się go znaleźć.
Młodzi natykali na sznurek przez igłę, a ja wiązałam pętelki, coby mi zdrowaśki nie spierdoliły w jeden kąt.
I pomyśleć, że za dzieciaka co tydzień byłam w kościele, pacierze na klęczkach co wieczór, majowe, roraty i insze wymysły. Miała moja Mama bzika. A teraz... Wyparłam większość wiadomości. Nie potrafiłam udzielić odpowiedzi na proste pytania. Ba! (wstyd się przyznać wręcz!!!!) ... nie jestem pewna, co się tam przy każdym koraliku klepie. A syn pytał. A tu zonk. Powiedziałam co wiedziałam i zmieniłam temat jeszcze w przelocie rzucając "A pani na religii nie tłumaczyła?". "Coś tam mówiła, ale nie wiem. Nie pamiętam."
Skleroza w tym wieku?????
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz