piątek, 8 listopada 2013

grunt, to zapewnić żmii wieczorne atrakcje...

Wróciłam wypompowana z pracy. W końcu sześć godzin obijania na dwie pracy wykańcza. Ile można w necie siedzieć. Do tego w necie, który jak na złość dzisiaj wolno chodził. I jeszcze trzy godziny gadałam w celach prywatnych.

Wróciłam z tej pracy. Zrobiłam sobie kaloryczne spagetti, wykąpałam się, w przelocie wysłuchałam papalaniny chłopaków. Wpakowałam dzieci do wanny, żeby były unieruchomione w jednym pomieszczeniu, Ślubny poziomował się w sypialni, a sama wbiłam się w łóżko Miszelinowe i konwersuję z Mamą.

Nagle jak się rumor na terenie kuchni nie zrobi. Zakończyłam rozmowę, zebrałam szanowne cztery litery i stając w drzwiach widzę roztrzaskaną po całym aneksie kuchennym szklankę z Messim Terrorista.

A tak się cieszyłam po powrocie, że Ślubny posprzątał i mogę się byczyć.

Wytargałam odkurzacz i cały dom odkurzyłam, bo odłamki były praktycznie wszędzie.

Schowałam odkurzacz na miejsce, usiadłam.... coś pieprznęło w łazience na kafle. Coś szklanego.

Kurwa! Zbili słoiczek po moim fluidzie. Znowu wytargałam odkurzacz. Wody więcej wciągnęłam niż szkła, bo tak nachlapali, ale mam ciągłą nadzieję, że będzie działał.

Sypiąc płatki do miseczki wysypałam większość na stół i ledwo odkurzoną podłogę. Fak.

Chwilę potem Dida popycha Katka, a ten wysypuje większą ilość płatków pod ławę.

Cholera no!

Szczęście, że z mlekiem nie lubi. No serio, dzisiaj się tym faktem delektowałam. A Miszelina wrzuciłam pod ławę i robił za psa..... odkurzacza nie wyciągnęłam po raz kolejny.

1 komentarz:

  1. Ło, to podzielałam wczoraj Twoje emocje. Po posprzątaniu calej chaty wylałam miskę budyniu na dywan i podłogę. Tyle, że ja sama sobie winna :D Ale wściekła byłam jak osa .

    OdpowiedzUsuń