Przyszłam z pracy. Dom pusty, bo pchły ze Ślubnym poszli pod kosiarkę. Wykorzystam okazję i wskoczę do gorącej kąpieli.- myślę. W końcu zmarzłam. I jestem przeziębiona :(
Leję sobie wodę, jednocześnie ogarniając plastikowe butelki. ( jesooo, my tyle wody i coli chlejemy?????).
I walenie do drzwi. Lecę otworzyć, przekonana, że Ślubny dzieciaki przywiózł, a sam jeszcze jedzie do apteki. Jakoś wyrzuciłam z pamięci, że mówił jakieś 15-20 minut.
Więc popylam po tych schodach w dół w celu wpuszczenia potomstwa, radośnie otwieram drzwi i mam zamiar radosnym okrzykiem ich powitać i od razu, nie ważne, że jeszcze w czapkach, chwalić nowe fryzurki ( chyba mi wtedy odbiło, bo aż tak to się przez te 9 godzin nie stęskniłam ) po czym wleźć do wanny.
Otwieram.... i kurwa nie wierzę. Ciocia Jola.
Ona tylko na chwileczkę. Po 18.oo wychodziła, a przyszła punkt!!!! PIĄTA!!!!
I siedziała jak z Terroristem odrabiałam lekcje. A ten się rozpraszał. I nakręcała Diducha ciągłym uspokajaniem. A co młodszy winny, że brat musi lekcje zrobić? I tak praktycznie nie mam dla niego czasu, bo Katek dość opornie pisze i odrabianie lekcji trwa i trwa i trwa. A na powtórkę materiału nie ma czasu, bo młody już nie przyswaja. Jedną nogą jest w głębokim śnie.
****
Ślubny coś podejrzanie długo u tego dentysty!
Oj ja to lubię to Twoje pisanie. Nie mam w tym jakiegoś fałszu i zakłamania, krygowania się, tylko taka prostota myśli i poczucie humoru. Powiem Ci, że z przyjemnością tu zaglądam i zazdroszczę Ci bloga. Nie potrafię się na nowo odnaleźć. Dajesz jakąś energię i zawsze kiedy czytam Twoje słowa to widzę Twoje zdjęcie z facebooka. I jakoś Cię lubię. Martynia
OdpowiedzUsuń:)
Usuń