piątek, 22 listopada 2013

zajęcia tańca

W środę Dida zaliczył swoje pierwsze zajęcia z tańca. Niepocieszony był trochę i stwierdził, że więcej nie pójdzie. Przypuszczam, że powodem było nieznane otoczenie, matka za drzwiami i ruchy, których on jako jedyny jeszcze nie zna, bo dzieciaki zaczynały pewnie we wrześniu. A do tego chodziły już w zeszłym roku szkolnym.

Z panem od tańca umówiłam się na wtorek na 16.45. Wiedziałam, że Dida da się przekonać.

Do tego dzień wcześniej odbyliśmy ze Ślubnym rozmowę, że w miarę możliwości finansowych i czasowych będziemy posyłać dzieciaki na to, co chcą. Im więcej spróbują, łatwiej będzie się im określić, co chcą robić w przyszłości. Warunkiem jest, że nie wycofują się po pierwszym.... piątym razie. Mają dać sobie szansę, skoro zdecydowali się na dane zajęcia.. Dwa miechy muszą pochodzić, żeby przekonać się czy chcą się zaangażować, czy jednak odpuszczają. I wiadomo, że jak zaczną co te dwa miesiące co chwila zmieniać zainteresowania, to też cierpliwość pizgnie mi o panele.

No ale... Dida tłumaczył, że pan krzyczał i on nie chce chodzić. A ja wiem, że w jego stylu jest podawanie nawet najbardziej durnego argumentu jaki tylko przyjdzie mu do tej małej łepetyny. Ten nie przyszedł sam. Zanim Miszeluch oddalił się ze Ślubnym w celu ubrania, słyszał jak trener mówił Wie pani, ja muszę ich opanować, to maluchy jeszcze są, do tego muzyka, mówię głośno, niektóre dzieci odbierają to jako krzyk. I Dida to wykorzystał.

A ja dowiedziałam się, że me dziecię ma poczucie rytmu ( to nie po mnie. niestety. matka tego dziecka kij połknęła i ni cholery na boki się nie giba ), że dzisiaj się denerwował, bo kroków nie znał, a inni już znają ( taaa.... Miszelin lubi już efekt końcowy... jak podziwiają, a nie wymagają ), że po dwudziestu minutach miał kryzys ze łzami, ale udało mu się wytrwać bez płaczu do trzydziestej - potem pozwolił mu odpocząć na ławeczce. I żebym przyszła we wtorek z inną grupą, może bardziej przypadnie mu do gustu. Wtedy zdecydujemy.

W domu przeprowadziłam rozmowę. Zapewniłam, że ja te cholerne 45 minut chętnie posiedzę przed salą i nie ruszę swych szanownych czterech liter nawet na pół centymetra ( dzieci przy bliskich się popisują, rozpraszają. miałam możliwość chwilowego podpatrywania, ale wolałam wyjść od razu. Diduch wlepiał by te swe ślipia we mnie, a nie koncentrował na krzyku trenera), że jak pozna kroki, to będzie mu się podobało, że jak będzie już mu się podobało i będzie tańczył, to rodzice przyjdą na jego występ, bo taki na pewno będzie, że w trakcie zajęć słucha muzyki, a przecież bardzo to lubi, a do tego tańczy o czym marzył tyle czasu, i że z każdym treningiem będzie mu wychodziło lepiej ....

Kilkanaście minut później przychodzi Mamusiu, ja chcę chodzić na te tańce. 

Wiedziałam!!!

A do tego ciągle się dopytuje kiedy ten wtorek będzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz