środa, 11 grudnia 2013

Sielanka się zaczyna. Mówię wam.

Wymiotłam śmieci, które wcześniej wkopywałam pod dywan i miało być tak pięknie. I atrakcje się mnożą. Młodszy całą noc miał ciężki oddech, a to oznacza gęstą wydzielinę w nosie. Kaszel sam się przyłączył, żeby katar miał kompana. A ja muszę iść do pracy. Chyba trzeciego dnia nie wypada pierdolnąć zwolnieniem na biurko szefa.

Dla odmiany Ślubny ni jak nie może zostać w domu, bo nawiedziło ich jedno z tych, co to bliżej wysokiego szczebla niż trybika w hierarchii firmy.

Pół nocy spałam na czuwaniu, każdy cięższy oddech z pokoju dziecięcego zanotowany w pamięci, spokojnie mogłam wsłuchać się w odgłosy domu, ulicy, w spokojny oddech Ślubnego.... Po co marnować czas na sen, zwłaszcza, że od popołudnia padałam na pysk i marzyłam tylko o walnięciu się w ciepłą pościel, jak można delektować się odgłosami nocy. A jak już odpłynęłam ....

...Młodszy w okolicach czwartej odmówił spania. Zapchany, zmarnowany. Kręcił się między swoim łóżkiem a naszym. I co chwila o coś pytał. Jak zwykle w takiej sytuacji radośnie reaguję i odpowiadam wypoczętemu dziecku warczeniem.

Nastawiłam bajki, troskliwie i z uśmiechem na twarzy opatuliłam kołdrą na kanapie, poduszeczkę wytrzepałam rześko dwa razy i wpakowałam zasmarkańcowi pod główkę, niechętnie odchodziłam w stronę wygrzanego łóżka, cudny widok wyspanego dziecka w środku nocy. Jeszcze nochal zakropiłam, żeby mi nie charczał zza ściany.

 A jak już odpłynęłam, a jak już mi się tak ciepło rozlało leniwie po całym ciele, jak już byłam w innym wymiarze.... zadzwonił k...a budzik. A smarkacz spał.

A mój stres się powiększył. Pół godziny oddawałam soki żołądkowe do kibla. Byłam zmuszona wypuścić Starszego samego do szkoły. Od dawna się dopytywał kiedy mu pozwolę. A że niedawno skończył lat siedem i od tej pory może chodzić sam, to mi spokoju nie daje. I poszedł. Jeszcze dwa pawie puściłam i odwiozłam Młodszego do instytucji. Sama na  9.oo do pracy. Cała w nerwach, czy Starszy na pewno trafił. Dopiero smsy Ślubnego mnie uspokoiły. Zwłaszcza, że wczoraj wymuszał na mnie presję znalezienia wyjścia z sytuacji, jak młody będzie miał rano temperaturę. Sama tak chciałaś, to teraz coś wymyśl jak zachorują! Ja wolnego nie wezmę, bo nie mogę. A ty jak weźmiesz opiekę, to zaraz cię wywalą.

W pracy same nowości. Same nowości i same chłopy. Jest wesoło. Wszyscy wyrywają się do pomocy. Tłumaczą matołowi póki nie załapie. A ciężko szło. Ile szczegółów, szczególików, na ile rzeczy trzeba spojrzeć, zanim przejdzie się dalej w systemie. I te papierki. Jedne dla nas, jedne dla kierowcy. Wypełnienie rubryczek, wysłanie szybko maila do wszystkich świętych z info, że już całe zamieszanie zakończone. Oni odsyłają pliki z dodatkowymi papierkami do druku i podziału.

I niby wiem, i niby robię i za każdym razem, ZA KAŻDYM, utykam w tym samym miejscu. I znowu wszyscy się rzucają na pomoc.... zupełnie inaczej niż na stażu.

Ale może jutro Ślubny popracuje z domu. A to oznacza, że Młodszy nie będzie skazany na instytucję. A to oznacza spokój wewnętrzny i przyćmienie sumienia. Mój spokój. Mam wrażenie, że jestem najgorszą matką. A jednocześnie wiem, że długo mnie mieli dla siebie. Wiem też, że zmęczona długoletnim siedzeniem w domu, nie wykorzystywałam tego czasu tak jak mogłam wykorzystać.

Tłumaczę też sobie, że świetlica i pobyt w szkole od 8.oo do blisko 16.oo nie jest taki zły. Zgłębia relacje z kumplami z klasy, lekcje odrabia, bawi się.  Dobra, wiem, był dopiero dwa razy. I miał być dwa razy na obiedzie... ale dzisiaj zapomniał. Ja nie wiem gdzie ten dzieciak błądzi myślami?

Ale staje się bardziej odpowiedzialny za siebie. I mimo że nie jestem na to gotowa, boję się o to moje chuchro niewyrośnięte, drobne, ledwo wystające spod plecaka, czasu nie oszukam. Szczęście, że jeszcze sam nastawia paszczę do buziaka. Delektuję się tymi chwilami, bo drżę przed dniem kiedy przestanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz