czwartek, 23 stycznia 2014

Fundnęłam sobie dwa dni wolnego. Plus weekend.

Bo w pracy dziwnie luźny grafik.

Bo ledwo żyłam wczoraj, takie przeziębienie mnie dopadło.

Bo żal mi dzieci, które zapchane, kaszlące, blade i z przekrwionymi oczami muszą chodzić do instytucji.
( Babcia dała wyraźnie znać, że chorych nie bardzo, bo potem sama choruje.)

I tak sobie siedzimy od rana w domciu. Miszelin chwilowo wybył na Dzień Babci i Dziadka do przedszkola. Na sam występ. Już wczoraj przygotował sobie eleganckie ciuchy. A dzisiaj od 6.30 pytał kiedy zrobię TEN obiad ( wiedział, że pojadą po obiedzie).

Więc przygotowałam dwudaniowca. Jak wróci dostanie drugą porcję paszy.

Dwie godziny przed wyjściem okazało się, że koszula, którą koniecznie musi założyć, inna w grę nie wchodzi, jest umazana ... uwaga... błotem! WTF?

Wyprałam, wyprasowałam, suszarkę w odpowiednią dziurę wpakowałam i czary mary, koszula jak nowa.

Ogólne porządki, które ostatnio przypadły w pakiecie Ślubnemu, też wykonałam. I dziwne jest tylko to, że jak chodzę do pracy, to jakoś nie zwracam uwagi na szczegóły. Dzisiaj ledwo widoczny paproch na dwukrotnie odkurzonej podłodze razi po oczach.

 Niby wczoraj ledwom siedziała na swym przewygodnym fotelu, przy uporządkowanym, najlepszym biurku na tej planecie. Ledwo, ledwo. Czasem nawet łeb mi opadł i se poleżałam na nim. Kawkę biurowa kumpela mi pod nos podsuwała. Herbatkę cieplusią sobie zrobiłam.... i wylałam na lapka! ( lapek działa, komp też). Łysy rzucił się na ratunek. Ręczników papierowych naznosił, powycierał. Kurz przy okazji starty :)

I się tylko cholera zastanawiam! Tak mi tylko w tyle głowy przemknęło.

Co mi odjebało, żeby wolne brać?

Padam na pysk.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz