sobota, 18 stycznia 2014

Szykowałam się do pracy z karimatą i oczojebnym śpiworem, żeby mnie nie zdeptali jak się koło biurka rozłożę. Tylko ani karimaty, ani oczojebnego śpiwora na stanie brak.

Za to zrobiłam kanapkę więcej, płatki dorzuciłam do torby, dotleniłam porządnie, przed kilkunastoma godzinami w pracy, przy odśnieżaniu cholernego samochodu.

Z przystanku zgarnęłam kumpelę z biura i jej mamę. Cudem wyhamowałam na tym przystanku. Warstwa rozmemłanego śniegu pokrywającego lodem pokryty asfalt... to nie dla mnie warunki.

Ledwo wlazłyśmy na schody słyszę: Czy któraś z pań, to Ania? 

Cholera już czekają! Jak weszłam do biura miałam trzy zestawy dokumentów do przygotowania na pięć dzisiejszych. Pogięło ich, żeby tak  w jednym czasie się zjawić!!! Z drugiej strony....hmm... im szybciej zaczną się ładować, może nie wyjdę późną wieczorową porą?

Dzień zapierdalał jak szalony. Ja swoim rytmem starałam się opanować sytuację i wyrobić na czas. Żeby nikogo nie przetrzymywać. Im szybciej wyjadą, tym szybciej będę w domu.

Szef szefa ze Ślubnym szwendali się po biurach. Szef też zniknął na pół dnia z moją prawą ręką Daryją. Ślubny zgotował im inwentaryzację, bo coś mu jakiś czas temu podpadło. I teraz miało być na szóstkę z plusem. I tak latali po magazynach i liczyć na nikogo nie było jak, tylko telefonicznie.

I jeszcze rozmowa na komunikatorze ze Stephanem, czy jak mu było. Szef mnie wybawił, bo ja nawet w ojczystym języku nie kumałam czym się różni 6018 od 6016 ( nazwy jakowyś mazi ). Ale też nikt ode mnie tego nie wymaga. I tego się trzymam.

Szef zaraz po 16.oo kazał zostawić papierzyska dla ostatniej cysterny i zmykać do domu.

N-I-E -M-O-Ż-L-I-W-E!

Pięć wysyłek i po 16.oo do domu? Czasem mam tylko dwie i ryjąc nosem w ziemi sunę po 18.oo do dzieci.

Idź już, idź kobieto! Odwaliłaś kawał dobrej roboty dzisiaj! Dzięki. - to słowa szefa.

Wieczorem przychodzi sms do Ślubnego (pracujemy w jednej korporacji, w innych działach ) "(...) i szacun dla Żmijki za dzisiejszy dzień!"

I czy tylko ja nie widzę nic nadzwyczajnego w tym, że ogarnęłam to wszystko? Dzień jak co dzień, tylko ciut więcej papierzysk, telefonów, maili. Byłam wdzięczna losowi, że od rana nic się nie posypało i nie wydłużyło całego cyklu o kilka godzin. Ot i tyle.

Ale podobno ( podobno, bo Ślubny między wierszami się zdradzał ) szefowie są zadowoleni z mojej pracy, a dzisiejszy dzień tylko ich w tym upewnił. Szokiem bowiem jest, że po miesiącu ogarniam to wszystko, łącznie z SAPem nigdy wcześniej nie mając z tym styczności.

A dla mnie coś nie do przeskoczenia. Angol, którego nie używałam więcej niż używałam doprowadzony do .... No właśnie do... Nie jestem w stanie tego osiągnąć w tak krótkim czasie, z takimi powrotami do domu jakie mam plus jeszcze lekcje Terrorista. Czasu dla Miszelina praktycznie nie starcza.

A potem jak już przygotuję wszystko na rano - padam na pysk i bynajmniej jakiejkolwiek wiedzy nie przyswajam. Bezmózgo gapię się na jakiś film. W porywach lepszego jarzenia uda mi się kawałek gazety przeczytać.

A na koniec dnia, jak wracałam do domu, straciłam panowanie nad samochodem. Skręcałam z bocznej w lewo, na główną. I Szara się odwróciła w kierunku, z którego wyjechała. Szczęście, że wszyscy trzydziestką się przemieszczali. Szczęście, że nie wysiadłam i nie poszłam pieszo. Dom praktycznie w zasięgu wzroku już miałam...

1 komentarz:

  1. A potem pójdziesz spać,obudzisz się rano i wtedy się okaże,że tydzień na boku. A nie jeden dzień.
    To jedno jest niefajne.

    OdpowiedzUsuń