wtorek, 4 lutego 2014

Dzisiaj też o dziwo o 16.oo śmigałam po błocku w stronę Myszy, która już raczej nie szara a błotnego kolorytu nabrała. Załadunek co prawda trwał długo, ale szybko zaczęli. I wyszłabym o 15.oo, ale obudzili się wszyscy i mailami zasypywali skrzynkę. I wszystko na wczoraj. A jak w godzinach rannych pisałam w łobcym języku, to cisza była. A bliżej południa to się już pokładałam na biurku, takie zmęczenie mnie dopadło. Potem było tylko gorzej.

No ale... wyszłam przecie, to co się rzucam.

Wyszłam i zaraz do dentysty z Młodszym. Starszy z nami, bo miałam niecny plan wpakować go na fotel w celu zlokalizowania dziur ewentualnych. I się udało. Niestety ma dwa robale. Pocieszające, że pracuję z mężem pani doktor i to, że kiedyś też pracowałyśmy w tej samej instytucji. A co za tym idzie, Katek będzie miał te dwa robale wypędzane całkiem bezpłatnie. Pani doktor raz w tygodniu jest w szkole i weźmie Katka na szkolny fotel dentystyczny.

I jeszcze siedem, a może sześć ( i tak za dużo!!!!) przed Młodszym. Płatnie. Niestety.

A moje lumpy na wizytę u Pani Od Ząbków odwalili się w marynary i świeżo nabyte przeze mnie wczoraj w Lidlu błękitne dżiny. Dida dorzucił w pakiecie muszkę, którą wydębił od dziadka. Istny cyrk.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz