wtorek, 18 lutego 2014

Niania była. Dzieci niby grzeczniejsze. ( W końcu postraszyłam siedzeniem w instytucjach do godzin wczesno-nocnych.)

Pojawił się u mnie... powtarzam... U MNIE... badyl. Bezczelnie rozpanoszył się na kolumnie pod tv ( dobrze mu tak, długo w tym miejscu nie pociągnie ).

Cóż. Urodziny Ślubnego.

Wracam do chałupy, po konkretnym wymacaniu cycków przez głowicę łu-łes-gie. Już po zagęszczeniu parkingu pod domem widzę, co się ma na rzeczy. Teście na kawce. Akurat kupiłam tort. Akurat mój wzrok padł na dwie, DWIE róże. Akurat zahaczyłam okiem o... no właśnie... o to coś z liśćmi na boki a po środku czerwony odwłok.

Cóż. Nawet nerff mnie nie dopadł, tak jak za każdym razem.

Czyj badyl jest? Ślubnego!

Kto powinien dbać o swą rzecz? Ślubny!

Kto zapomni podlać rzecz? Ślubny!

Gdzie rzecz stoi? Pod tv. A tam nie wiem czemu przecudne kwiatuszki bardzo szybko opadają z sił.

Niech se kwiatek stoi.

PS. Po konkretnym wymacaniu ex-mleczarni, ex-mleczarnia boli.
Dwa, to mam jakiegoś guziola i powiększone węzły chłonne. Ponoć taka ich uroda, bo oby dwa są powiększone tak samo.
Trzy, nie co rok na badania, jeno co pół. Bom naznaczona przez geny rodzinne.

Ot i tyle. Po diabła tyle nerff?????

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz