wtorek, 18 lutego 2014

W pracy zaczęło iść gładko, co oznaczało, że wyrobię się z dokumentami i zdążę do lekarza.

I jak już się tak piknie układało, jak procedura przez moje i Łysego nieporozumienie była przyspieszona o całe trzydzieści minut..... przyszedł kierowca z pytaniem Kiedy zaczną mnie ponownie ładować, bo jakieś dwie godziny temu był telefon, że mają przestać? Że co!!!!! ŻE CO!!!!!!!

Potem życzliwy Mój Ulubieniec podpierdolił mi to co było dla mnie. A właściwie zanim kierowca przyszedł z pytaniem. Kierowca go wybawił, bo poleciałam z pianą na pysku na plac.

Ulubieńcowi tylko wplatałam resztki złośliwości między syk wydobywający się drukowanymi literami z mych ust, a składający się z delikatnego napomknięcia jak będziemy rozmawiać, jak dla mnie zabraknie towaru.

Nie minęła godzina... dotarło co powiedziałam do zakutego łba Ulubieńca....i przylazł się "upewnić" czy przy takich i takich ilościach, przy ilościach potrzebnych p. A, przy moich załadunkach, dla niego starczy.

Wyszło, że starczy. Jak nie, będzie wojna!

Ulubieniec kuźwa. Jak na takich patrzę, a co gorsza jak ich słucham, jestem w stu procentach za aborcją.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz